Bogu niech będą dzięki. Mieliśmy możliwości uczestniczyć w tym wielkim łańcuchu modlitwy. Słyszeliśmy jak Pan powiedział, że choroba ta zmierza do chwały bożej. Chwała Panu, Niech będzie błogosławiony sługa Boży Franciszek Blachnicki
Gdyby nie lekarze,ich wiedza i sprzęt medyczny to nic nie uratowałoby dziecka, Wasze modły również. Z za okrucieństwo wobec lekarzy wierzyć, że dziecko uzdrowił jakiś święty. To potwarz dla medyków, niedocenianie ich wysiłku, ciekawe czy rodzice im podziękowali.
Swoją drogą, skoro są tacy wierzący, to ciekawe dlaczego wezwali karetkę zamiast wierzyć w moc bożą?
Ciekawe jest to, ze - jak czytamy w tekscie - lekarze sami przyznali, ze przy calej ich wiedzy i kunszcie medycznym, oraz sprawnosci ich sprzetu, nie sa w stanie wyjasnic tego fenomenu. Oni znaja lepiej ograniczenia swojej profesji i chyba wiedza, ze w pewnych wypadkach "racjonalistyczny" mózg, jak to sie mówi, "wysiada". Tylko najpierw trzeba ten mózg miec...
No własnie lekarze się wypowiedzieli - nie dawali szans. Bóg działa w określonej rzeczywistości. W przeszłości działałby inaczej, może przez ręce babki zielarki i może obrażenia byłyby mniej groźne ( telewizorów i meblościanek drzewiej nie było) Może któryś lekarz musiał naocznie zobaczyć cud, by umocnić swoją wiarę. Nie wiemy jak Bóg działa i jakich narzędzi używa. Ważne jest jedno zdanie
„Panie, jeśli chcesz ją wziąć, jest Twoja. Tam będzie jej lepiej”
czasem jest ważniejsze, niż inne wstawiennictwa. Moje dziecko zostało uzdrowione, gdy zaufałam i zdałam się na wolę Bożą.
Żadni normalni rodzice nie oddaliby na śmierć swojego dziecka, mówiąc "weź ją sobie, jest Twoja". To kompletnie rujnujące dla dziecka, wiedzieć, że rodzice tak po prostu przeznaczyli ją "bogu" na śmierć.
Żadna kochająca dziecko rodzina nie powinna mówić "weź ją panie, jeśli chcesz", to najboleśniejsze doznanie dla tego dziecka. Dziecko nie jest "jego", jest rodziców i powinni oddać wszystko, żeby móc je utrzymać przy życiu. Katastrofa, powiedzieć coś takiego.
Jeśli będę kiedyś matką, to chciałabym by to Pan Bóg się zajmował moimi dziećmi, a nie ja i mój mąż. Dlaczego? Dlatego że to ON wie najlepiej czego nam potrzeba. Może narazie łatwo mi pisać takie rzeczy, bo nie założyłam jeszcze rodziny, ale z własnego doświadczenia wiem, że jeśli to rodzice przejmują inicjatywę, to nie wychowią dobrze swoich dzieci. Tylko jeśli oddają wychowanie Panu Bogu-najlepszemu Ojcu- to wtedy dziecko będzie dobrze prowadzone. A druga sprawa- szczere wypowiedzenie słów: "weź ją Panie, jeśli chcesz" są rezultatem przyjętej łaski wiary. Wiary w Boga, w życie wieczne... Oddanie Bogu życia swojego i życia swoich najbliższych wymaga także odwagi i ufności Jezusowi.
"Żadna kochająca dziecko rodzina nie powinna mówić "weź ją panie, jeśli chcesz", to najboleśniejsze doznanie dla tego dziecka. Dziecko nie jest "jego", jest rodziców i powinni oddać wszystko, żeby móc je utrzymać przy życiu. Katastrofa, powiedzieć coś takiego." - Katastrofa, to nie mieć wiary. Właśnie że tak my, jak i nasze dzieci jesteśmy Boga. "Jesteśmy Jego własnością, Jego ludem i owcami Jego pastwiska." I nie ma nic dziwnego, że wierzący człowiek zdaje siebie i swoją rodzinę na wolę Bożą, bo niezbadane są wyroki Opatrzności, a każdy człowiek otrzymał dar życia innej długości. Myślenie jak w cytowanym komentarzu kojarzy się jednoznacznie z ludźmi, którzy uważają, że mają "prawo" do dziecka, za wszelką cenę. Bo my, bo nasze. A Bóg niech się nie miesza, lepiej, żeby Go nie było... To dopiero jest postawa krzywdząca dziecko.
Wśród owieczek,niestety,w Jezusa trzodzie są uparte barany.Jednak dla Boga nikt nie jest przegrany.Te domorosłe filozofie muszą być śmieszne dla Mieszkańców Nieba.
Bóg posługuje się innymi ludźmi- także lekarzami (każdego obdarza różnymi talentami, darami dla dobra innych) A dziecka nie uzdrowił święty. Zrobił to Jezus być może przez wstawiennictwo Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, który nie jest (jeszcze :) ) uznany przez Kościół za świętego (możemy modlić się do Maryi i świętcyh by wypraszali nam łaski u Boga)
Przeczytaj artykuł ze zrozumieniem. Oni nie wierzyli głęboko, że wyzdrowieje, bo się bali, wierzyli natomiast, że jest Bóg, który może wszystko i Go o to prosili.
Lekarze tylko pomagają w uzdrowieniu. Ale gdyby Pan Bóg nie zadziałał,to nie wiadomo jakby to się skończyło. Na pewno podziękowali lekarzom,bo też mieli duży wkład w wyzdrowienie ale głównie Pan Bóg dokonał cudu i w końcu przejrzyj na oczy. Ale może sam musisz takiego czegoś doświadczyć,żeby uwierzyć. Jednak mimo wszystko nie życzę takich doświadczeń,bo nie każdy na cud zasługuje!!!!
Ci ludzie nie są idiotami - znam ich osobiście od wielu lat. To są kulturalni wierzący ludzie. Dziękowali wszystkim, do których wysyłali smsy w trakcie leczenia więc Z PEWNOŚCIĄ lekarzom też podziękowali. Ale w sumie po co ja to piszę, przecież to zwykła prowokacja, negatywnie nastawionego do prawdy o Bogu i wobec wierzących osób człowieka
No to teraz niech wypowie sie znany racjonalista i atesita, P. Richard Dawkins. Prosimy, panie Ryszardzie. Ma Pan glos... (pewnie uslyszelibysmy od niego, ze nauka "jeszcze" nie portafi tego wytlumaczyc, ale kiedys, w przyszlosci...; czyli "juz ale jeszcze nie"; cóz za gleboka wiara w pozytywistycztna religie!).
Panie atakujący katoliku, sądzę, że wszystko da się wyjaśnić. Otóż, jak mówili lekarze, w takiej sytuacji WSZYSTKO jest możliwe, czyli zarówno to, że dziewczynka będzie niepełnosprawna do końca życia, a nawet, że odejdzie, czego byśmy nigdy nie chcieli, jak i to, że wróci do całkowitej sprawności. Jak widać, dzięki wysiłkom lekarzy, obecności rodziców i działaniu młodego, zdolnego do regeneracji organizmu, zdarzyła się lepsza ewentualność, za co chwalić należy raczej naukę, niż wiarę. Dodam od siebie, że takie rzeczy są możliwe, gdyż odrobinę znam się na fizjologii ludzkiego organizmu i niejedną rzecz widziałam, i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ludzie wierzący zawsze będą się doszukiwali skojarzeń z medalikami, świętami, wezwaniami kościołów i modlitwami, ale prawda jest taka, że dziękować tutaj należy lekarzom i pielęgniarkom za kawał dobrej roboty, a także wszystkim, którzy zdecydowali się podarować rodzinie benzynę, wsparcie i obecność, aby ich pocieszyć. Nie atakuję w tym momencie nikogo i życzę tym Państwu, oby w ich życiu nie przydarzyło się już nigdy nic równie bolesnego, a Marcie mnóstwo zdrowia.
Pani nie atakujaca Panno. Naprawde czuje sie Pani "atakowana"? Jesli tak, to przepraszam, ale moim zamyslem nie byla agresja tylko ironia. Wracajac do tematu. Lekarze zajmujacy sie tym dzieckiem, jak czytamy, dziwia sie i rozkladaja rece. Pani natomiast, znajac sie "odrobine na fizjologii ludzkiego organizmu", uwaza to za nic nadzwyczajnego. Prosze zatem podzielic sie ta odrobina wiedzy fizjologizcznej z tymi lekarzami aby przestali sie dziwic i rozkladac rece i zabrali do "porzadnej" roboty, wierzac w ostateczne zwyciestwo rozumu ludzkiego nad zabobonem.
A ja, niedowiarkom ... W XI,98 roku miałem wypadek komunikacyjny. Jadąc jako pasażer w "maluchu", doszło do zderzenia z jadącym z przeciwka Jelczem. Maluch wbił się pod tegoż Jelcza, prawie cały. Silnik "malucha" wyrwało na zewnątrz, a w fiaciku ja z tyłu, i z przodu jeszcze 2 osoby. Te osoby odeszły do Domu Pana, a ja: wstrząs mózgu i jego silny obrzęk, wylew śródczaszkowy w części odpowiedzialnej za pamięć i kojarzenie,tylko pogarszał sprawę z tym obrzękiem. Mojej dziewczynie a obecnie żonie powiedzieli że nie mam ŻADNYCH szans na przeżycie. A jeśli jakimś cudem przeżyję, to będę jak warzywko, tylko leżał i niczego nie pamiętał. Ale dzięki znajomym i nieznajomym, dzięki ich modlitwie, szturmowi do Nieba.Dzięki mszy św. w intencji mojego uzdrowienia i z pewnością dzięki Koronce do Miłosierdzia, którą wcześniej odmawiałem,ŻYJĘ. Mam się dobrze i Jezusowi dziękuję za Miłosierdzie, mnie grzesznemu. Kiedy po zakończonym leczeniu, stanąłem przed komisją lekarską,ze zdumieniem przeglądali historię choroby i powiedzieli tylko: "Pan tu nie powinien stać, z punktu możliwości medycyny, to niemożliwe!" A jednak. W rękach Boga, nie ma rzeczy niemożliwych. A niedowiarkom: Mówcie co chcecie,to był cud. W tym, czy powyższym przypadku, CUD. Choćbym i tysiące słów powiedział,napisał i tak nie uwierzycie. Więc nie będę się silił by odpierać Wasze argumenty. Macie oczy to PATRZCIE, macie uszy to SŁUCHAJCIE, niczego więcej nie potrzeba. Tylko tyle i aż tyle. Pozdrawiam wszystkich. Z Panem Bogiem.
A ja, niedowiarkom ... W XI,98 roku miałem wypadek komunikacyjny. Jadąc jako pasażer w "maluchu", doszło do zderzenia z jadącym z przeciwka Jelczem. Maluch wbił się pod tegoż Jelcza, prawie cały. Silnik "malucha" wyrwało na zewnątrz, a w fiaciku ja z tyłu, i z przodu jeszcze 2 osoby. Te osoby odeszły do Domu Pana, a ja: wstrząs mózgu i jego silny obrzęk, wylew śródczaszkowy w części odpowiedzialnej za pamięć i kojarzenie,tylko pogarszał sprawę z tym obrzękiem. Mojej dziewczynie a obecnie żonie powiedzieli że nie mam ŻADNYCH szans na przeżycie. A jeśli jakimś cudem przeżyję, to będę jak warzywko, tylko leżał i niczego nie pamiętał. Ale dzięki znajomym i nieznajomym, dzięki ich modlitwie, szturmowi do Nieba.Dzięki mszy św. w intencji mojego uzdrowienia i z pewnością dzięki Koronce do Miłosierdzia, którą wcześniej odmawiałem,ŻYJĘ. Mam się dobrze i Jezusowi dziękuję za Miłosierdzie, mnie grzesznemu. Kiedy po zakończonym leczeniu, stanąłem przed komisją lekarską,ze zdumieniem przeglądali historię choroby i powiedzieli tylko: "Pan tu nie powinien stać, z punktu możliwości medycyny, to niemożliwe!" A jednak. W rękach Boga, nie ma rzeczy niemożliwych. A niedowiarkom: Mówcie co chcecie,to był cud. W tym, czy powyższym przypadku, CUD. Choćbym i tysiące słów powiedział,napisał i tak nie uwierzycie. Więc nie będę się silił by odpierać Wasze argumenty. Macie oczy to PATRZCIE, macie uszy to SŁUCHAJCIE, niczego więcej nie potrzeba. Tylko tyle i aż tyle. Pozdrawiam wszystkich. Z Panem Bogiem.
Pan jest wielki!! Jak byłam malutka spadła na mnie meblościanka (najprawdopodobniej się na nią wspinałam), ale bezpośrednio na mnie spadła półka bez drzwiczek, dzięki czemu nic mi się nie stało. Nigdy chyba za to nie dziękowałam Bogu.. teraz już wiem co mam do nadrobienia :) Alleluja!! :)
Szanowni komentatorzy, - czy ktoś rozmawiał z lekarzami? A może znane są tylko relacje rodziców o tym, co usłyszeli (chcieli usłyszeć) od lekarzy? - ocena medyczna nie musi kłócić się z poczuciem cudu. Budowanie fałszywej opozycji pomiędzy wysiłkiem lekarzy, ich wiedzą i umiejętnościami a cudownym uzdrowieniem jest horrendalnym nadużyciem intelektualnym; - zamiast błędów w rozumowaniu, lepiej wykazać odrobinę dobrej woli: cieszyć się, że tak wiele osób zaangażowało się, wspierając modlitwą dziewczynkę i rodziców; - lekarzom i personelowi szpitalnemu należą się najwyższe słowa uznania i wdzięczności! W Polsce jednak medycy taktowani są tak, jakby ich psim obowiązkiem było leczenie i ratowanie życia. Ponieważ wiedzy, umiejętności i zaangażowania nie docenia się z zasady, a jedynie wyjątkowo, w powszechnym mniemaniu ratownicy, pielęgniarki, lekarze mogą co najwyżej dostarczyć do szpitala, położyć w łóżku i włączyć aparaturę. A następnie rozkładać ręce i czekać na cud...
A ja wierzę w cud Boży i naukę bo jeśli połączymy wiarę z nauką to cuda się zdarzają naprawdę. Nawet lekarze często mówią ,,zrobiliśmy co mogliśmy reszta w rękach Boga''
"Zlajkowałem" - ale mam jedno ale - wierzymy w Boga, a nie w naukę. Pan Bóg może wszystko i nie zawsze do uzdrowienia kogoś musi wykorzystywać "naukę".
My wierzymy że to był cud i Bóg Martusie miał w swojej opiece.Mieliśmy możliwość uczestniczyć w tym wielkim łańcuchu modlitwy.Życzymy Martusi dużo zdrówka i Błogosławieństwa Bożego oraz jej rodzicom.
Szpital w Ligocie to jeden z lepszych w południowej Polsce i świetnie, że wszystko dobrze się skończyło. Czy to sprawka nauki czy wiary? Po części zapewne jednego i drugiego, z tymże nie mieszałabym do tego Boga, a raczej głęboką wiarę rodziców w to, że dziecko wyzdrowieje. Osoba Boga była konstruktem wspomagającym pozytywną afirmację. Ludzki umysł potrafi naprawdę wiele i jeśli wiara jest odpowiednio silna działa to na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. A tu dodatkowo bardzo dużo osób skupiło myśli, więc siła była większa. Raczej wiązałabym to z nagromadzeniem pozytywnej energii niż Bogiem, jakimiś świętymi czy datami kościelnych świąt.
Ja mogę się podzielić tym, jak Pan Bóg uratował mnie i moją rodzinę (mąż, dwoje dzieci)kiedy wracaliśmy z wakacji. Gdy jechaliśmy pod górę i jeszcze na dodatek na zakręcie nagle na przeciwko nas "wyrósł" Tir, który wymijał "eLke", uratowało nas tylko to, że jechaliśmy bardzo wolno (aż tak nigdy wolno nie jeździmy). Przed tym zdarzeniem Anioł Stróż dał nam podpowiedź przez naszą czteroletnią córkę, która się zapytała dlaczego tak wolno dzisiaj jedziemy, na co ja jej odpowiedziałam, żeby było bezpiecznie i z taką świadomością jechaliśmy, i to nas uratowało. Dodam tylko jeszcze, że mąż przyjął Szkaplerz i miał go w czasie podróży. Po tym incydencie Pan Bóg nam pokazał, a raczej mi, że jest z nami i ma nas w swojej opiece, choć dzień wcześniej płakałam, że jest nam trudno. Teraz wiem, że Pan Bóg ma wobec nas jakiś plan i przeznaczenie, że brak mieszkania i mieszkanie z teściami to jakiś etap, który musimy przejść, bo teraz wiem na 100%, że jest z nami.
Dziekuje z calego serca rodzinie za swiadectwo ,za odwage o tym opowiedziec. Wielki szacunek mam! To jest niemozliwe bez glebokiej wiary to przezyc. Niektörych wypowiedzi niemoge przeczytac,to boli,jestesmy wychowankami Karola Wojtyly i taka pustka w ludziach. Prosze nie piszcie glupot! Pan Bög ich bardzo doswiadczyl ,dziekuje za to ,ze mamy takie rodziny. A Bogu dziekuje za danie zycia dziewczynce. Nasz syn tego samego urazu nieprzezyl,niemielismy czasu na modlitwe .Byl ministrantem,co niedziele na mszy i modlil sie do Boga w mocy jago jast wszystko. Taki wypadek przezyc jest cudem !
My też uczestniczyliśmy w modlitwie, która wam się należała w tym szczególnym czasie. Trzymajcie się, pamiętajcie że nie ma przypadków, tylko Pan Bóg chce pozostać incognito.
To świadectwo miłości...łzy płyną gdy czyta sie takie historie..Zdrowia dla Martusi i jej rodziny; życzę sobie i innym rodzinom takiej wiary jak rodzina Martusi. Z Bogiem
Nie umiem przestać płakać. Nie pamiętam, kiedy Pan mnie tak dotknął i mną wstrząsnął- chyba tylko jak nasz synuś był w szpitalu i tracił przytomność... Nie modlę się prawie ostatnio w ogóle, ale od tej chwili już chyba nie mam wyjścia. Pan jest naprawdę wielki. WIELKI. Obiecuję Wam, Rodzice i Martusiu modlitwę.
Wasze świadectwo jest na chwałę Pana. Pragnę się z Wami zapoznać. Jak można z Państwem nawiązać kontakt? My z mężem również należymy do Kościoła Domowego.
Kto zna modlitwę, wypowiadając "Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi" modląc się za Martusię ile razy te słowa modlitwy zostały prze Nas wypowiedzine!! Myślę że to to samo znaczy co słowa Zdzicha „Panie, jeśli chcesz ją wziąć, jest Twoja" To bardzo smuten że obcy ludzie tak oceniają człowieka a pojęcia nie mają co Oni i my przeżywaliśmy!! Bóg jest wielki i dobry!
Co za artykuł!Trudno się dziwić,że po czytaniu czegoś takiego jest kryzys demograficzny,jak tu się nie bać mieć dziecka?Jak można znieść takie przeżycia?Oglądać tak straszny wypadek i wytrzymać psychicznie?A jednak dobrze,że są takie artykuły... Jak straszne jest życie.Skąd się bierze odwaga aby je podejmować? Czy bez modlitwy nie byłoby to samo? A ile innych dzieci umiera i co-czy ich rodzice byli gorsi albo one same? Potwierdza się teza o szkodliwości telewizji-telewizory atakują ludzi. Gdybym ja w takiej chwili dostał sms-a z tekstem "choroba ta nie zmierza ku śmierci ale ku chwale Bożej" chyba bym to uznał za nękanie mnie-a gdyby dziecko wtedy umarło to jak rozumieć taki sms?Bałbym się modlić o uzdrowienie w każdych okolicznościach i bałbym się też nie modlić-czy taka modlitwa nie jest próbą szantażowania Boga albo zaględzenia własnego lęku i bólu?A z drugiej strony jesteśmy chyba zobowiązani do modlitwy,szczególnie za bliskich i szczególnie gdy coś się dzieje...wyjść z homorem z takiej opresji jest trudno,o ileż łatwiej nie mieć rodziny..
@cgggg Według mnie, towarzyszy Ci lęk przed odpowiedzialnością za życie własne i cudze (np. swoich ewentualnych dzieci). Odwagi! Z Bogiem można przezwyciężyć każdy strach, a nie zawiódł się nikt, kto Jemu zaufał. Niestety, nie zawsze od razu rozumiemy motywy Jego działania i dlatego się buntujemy. Gdy w końcu zrozumiemy, pojawia się ulga i wdzięczność za akurat takie postępowanie Boga w naszych sprawach. Przekonałam się o tym na podstawie wielu sytuacji w swoim życiu.
Zaufaj Bogu, a nie tylko nie stracisz, ale wiele zyskasz!
Jednak w tej powodzi łez nieszczęścia i szczęścia warto choć słowo poświęcić zwykłej ludzkiej odpowiedzialności. Bóg od nas jednak wymaga i tego, to wszakże sposób korzystania z naszej wolności.
Odpowiedzialność to też nie/zabezpieczony telewizor na barku, nie trzeba być inżynierem, żeby przewidzieć takie zagrożenia.
Odpowiedzialność lub jej brak to też wypuszczanie na podwórko samopas (jak tekście) zaledwie pięcioletniego dziecka.
Bądźmy odpowiedzialni i samodzielni w tej odpowiedzialności. Nie można braku odpowiedzialności pokrywać boskim zabezpieczeniem przed codziennymi wypadkami.
Dużo by mi przyszło pisać o cudach w moim życiu. Wiążą się właśnie z modlitwą do Matki Bożej. Zostałam wyleczona z bardzo późno wykrytego raka złośliwego, usłyszawszy od lekarza słowa: "Ale się pani wywinęła..." Oczywiście, śmierci. W trudnych chwilach ratowały mnie słowa modlitwy "Pod Twoją obronę".
Innym razem jechałam wypróbować swój nowy samochód. Jakiś kierowca, jadąc z góry z wielką szybkością i na cienkiej warstwie świeżo spadłego śniegu, próbował mnie wyprzedzić na skrzyżowaniu, na którym przed nim skręcałam w lewo. Cudem było, że trafił w lewe przednie koło, a nie w drzwi, za którymi siedziałam. Miałam tylko lekko nadłamany mały palec od uderzenia prawą ręką w kierownicę lub drążek (nie pamiętam w co) i naprawę boku auta w ramach ubezpieczenia AC sprawcy wypadku. Tuż przed wypadkiem modliłam się tak jak zwykle dłużej, kiedy przekraczam granice miasta. Poza tym miałam wyjątkowo ciężki czas w pracy i wręcz potrzebowałam odpoczynku. Miałam palec w gipsie, a przez to miesiąc zwolnienia lekarskiego...
W tym roku wyprzedzałam ciężarówkę na długim odcinku prostej drogi, ale z gęsto rosnącymi grubymi drzewami po obu stronach. Nie wiadomo, dlaczego zwolniłam przy tym manewrze. Coś mi nie pasowało - światła jadącego z naprzeciwka samochodu wydawały mi się za blisko, ale tak nie było (jeżdżę od lat). Pomyślałam nawet, że wydziwiam. Nagle ciężarówka skręciła gwałtownie w lewo i wjechała tuż przed mój samochód. Potem okazało się, że omijała rowerzystę. Gdybym wcześniej nie zwolniła zamiast przyspieszyć, przygniotłaby mnie do drzewa. Jechałam właśnie po modlitwie w sanktuarium Matki Bożej w Skępem do Włocławka.
Modlitwa wiele może. Dzięki niej wypraszamy u Boga - także za pośrednictwem Maryi czy świętych - cuda.
Nie,ja bym się bała puszczać bez opieki takie dziecko na dwór jeżeli mieszkam na osiedlu bo różni ludzie tam się kręcą. No chyba,że to teren prywatny i jest zabezpieczony.A ty byś nie bał/nie bała?
To nie osiedle. To dom z ogródkiem w spokojnej wiejskiej dzielnicy. Ogródek ogrodzony (jak sama nazwa wskazuje). Znam Stasię. Wyjątkowo wrażliwa, przeczulona i uważająca matka. Czepialscy szukają zawsze dziury w całym...
Swoją drogą, skoro są tacy wierzący, to ciekawe dlaczego wezwali karetkę zamiast wierzyć w moc bożą?
„Panie, jeśli chcesz ją wziąć, jest Twoja. Tam będzie jej lepiej”
czasem jest ważniejsze, niż inne wstawiennictwa.
Moje dziecko zostało uzdrowione, gdy zaufałam i zdałam się na wolę Bożą.
A druga sprawa- szczere wypowiedzenie słów: "weź ją Panie, jeśli chcesz" są rezultatem przyjętej łaski wiary. Wiary w Boga, w życie wieczne... Oddanie Bogu życia swojego i życia swoich najbliższych wymaga także odwagi i ufności Jezusowi.
To najlepsze co ojciec Ojcu mógł powiedzieć. Żeby wszyscy katolicy byli tak pełni wiary, bo ona jest Jego - Stworzyciela!
- Katastrofa, to nie mieć wiary. Właśnie że tak my, jak i nasze dzieci jesteśmy Boga. "Jesteśmy Jego własnością, Jego ludem i owcami Jego pastwiska." I nie ma nic dziwnego, że wierzący człowiek zdaje siebie i swoją rodzinę na wolę Bożą, bo niezbadane są wyroki Opatrzności, a każdy człowiek otrzymał dar życia innej długości.
Myślenie jak w cytowanym komentarzu kojarzy się jednoznacznie z ludźmi, którzy uważają, że mają "prawo" do dziecka, za wszelką cenę. Bo my, bo nasze. A Bóg niech się nie miesza, lepiej, żeby Go nie było... To dopiero jest postawa krzywdząca dziecko.
A dziecka nie uzdrowił święty. Zrobił to Jezus być może przez wstawiennictwo Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, który nie jest (jeszcze :) ) uznany przez Kościół za świętego (możemy modlić się do Maryi i świętcyh by wypraszali nam łaski u Boga)
Rozum i wiara - dwa skrzydła, które unoszą nas do Boga.
(pewnie uslyszelibysmy od niego, ze nauka "jeszcze" nie portafi tego wytlumaczyc, ale kiedys, w przyszlosci...; czyli "juz ale jeszcze nie"; cóz za gleboka wiara w pozytywistycztna religie!).
Dodam od siebie, że takie rzeczy są możliwe, gdyż odrobinę znam się na fizjologii ludzkiego organizmu i niejedną rzecz widziałam, i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ludzie wierzący zawsze będą się doszukiwali skojarzeń z medalikami, świętami, wezwaniami kościołów i modlitwami, ale prawda jest taka, że dziękować tutaj należy lekarzom i pielęgniarkom za kawał dobrej roboty, a także wszystkim, którzy zdecydowali się podarować rodzinie benzynę, wsparcie i obecność, aby ich pocieszyć. Nie atakuję w tym momencie nikogo i życzę tym Państwu, oby w ich życiu nie przydarzyło się już nigdy nic równie bolesnego, a Marcie mnóstwo zdrowia.
W XI,98 roku miałem wypadek komunikacyjny. Jadąc jako pasażer w "maluchu", doszło do zderzenia z jadącym z przeciwka Jelczem. Maluch wbił się pod tegoż Jelcza, prawie cały. Silnik "malucha" wyrwało na zewnątrz, a w fiaciku ja z tyłu, i z przodu jeszcze 2 osoby.
Te osoby odeszły do Domu Pana, a ja: wstrząs mózgu i jego silny obrzęk, wylew śródczaszkowy w części odpowiedzialnej za pamięć i kojarzenie,tylko pogarszał sprawę z tym obrzękiem. Mojej dziewczynie a obecnie żonie powiedzieli że nie mam ŻADNYCH szans na przeżycie. A jeśli jakimś cudem przeżyję, to będę jak warzywko, tylko leżał i niczego nie pamiętał.
Ale dzięki znajomym i nieznajomym, dzięki ich modlitwie, szturmowi do Nieba.Dzięki mszy św. w intencji mojego uzdrowienia i z pewnością dzięki Koronce do Miłosierdzia, którą wcześniej odmawiałem,ŻYJĘ.
Mam się dobrze i Jezusowi dziękuję za Miłosierdzie, mnie grzesznemu.
Kiedy po zakończonym leczeniu, stanąłem przed komisją lekarską,ze zdumieniem przeglądali historię choroby i powiedzieli tylko: "Pan tu nie powinien stać, z punktu możliwości medycyny, to niemożliwe!"
A jednak. W rękach Boga, nie ma rzeczy niemożliwych.
A niedowiarkom: Mówcie co chcecie,to był cud.
W tym, czy powyższym przypadku, CUD.
Choćbym i tysiące słów powiedział,napisał i tak nie uwierzycie. Więc nie będę się silił by odpierać Wasze argumenty.
Macie oczy to PATRZCIE, macie uszy to SŁUCHAJCIE, niczego więcej nie potrzeba.
Tylko tyle i aż tyle.
Pozdrawiam wszystkich.
Z Panem Bogiem.
W XI,98 roku miałem wypadek komunikacyjny. Jadąc jako pasażer w "maluchu", doszło do zderzenia z jadącym z przeciwka Jelczem. Maluch wbił się pod tegoż Jelcza, prawie cały. Silnik "malucha" wyrwało na zewnątrz, a w fiaciku ja z tyłu, i z przodu jeszcze 2 osoby.
Te osoby odeszły do Domu Pana, a ja: wstrząs mózgu i jego silny obrzęk, wylew śródczaszkowy w części odpowiedzialnej za pamięć i kojarzenie,tylko pogarszał sprawę z tym obrzękiem. Mojej dziewczynie a obecnie żonie powiedzieli że nie mam ŻADNYCH szans na przeżycie. A jeśli jakimś cudem przeżyję, to będę jak warzywko, tylko leżał i niczego nie pamiętał.
Ale dzięki znajomym i nieznajomym, dzięki ich modlitwie, szturmowi do Nieba.Dzięki mszy św. w intencji mojego uzdrowienia i z pewnością dzięki Koronce do Miłosierdzia, którą wcześniej odmawiałem,ŻYJĘ.
Mam się dobrze i Jezusowi dziękuję za Miłosierdzie, mnie grzesznemu.
Kiedy po zakończonym leczeniu, stanąłem przed komisją lekarską,ze zdumieniem przeglądali historię choroby i powiedzieli tylko: "Pan tu nie powinien stać, z punktu możliwości medycyny, to niemożliwe!"
A jednak. W rękach Boga, nie ma rzeczy niemożliwych.
A niedowiarkom: Mówcie co chcecie,to był cud.
W tym, czy powyższym przypadku, CUD.
Choćbym i tysiące słów powiedział,napisał i tak nie uwierzycie. Więc nie będę się silił by odpierać Wasze argumenty.
Macie oczy to PATRZCIE, macie uszy to SŁUCHAJCIE, niczego więcej nie potrzeba.
Tylko tyle i aż tyle.
Pozdrawiam wszystkich.
Z Panem Bogiem.
Jak byłam malutka spadła na mnie meblościanka (najprawdopodobniej się na nią wspinałam), ale bezpośrednio na mnie spadła półka bez drzwiczek, dzięki czemu nic mi się nie stało. Nigdy chyba za to nie dziękowałam Bogu.. teraz już wiem co mam do nadrobienia :)
Alleluja!! :)
- czy ktoś rozmawiał z lekarzami? A może znane są tylko relacje rodziców o tym, co usłyszeli (chcieli usłyszeć) od lekarzy?
- ocena medyczna nie musi kłócić się z poczuciem cudu. Budowanie fałszywej opozycji pomiędzy wysiłkiem lekarzy, ich wiedzą i umiejętnościami a cudownym uzdrowieniem jest horrendalnym nadużyciem intelektualnym;
- zamiast błędów w rozumowaniu, lepiej wykazać odrobinę dobrej woli: cieszyć się, że tak wiele osób zaangażowało się, wspierając modlitwą dziewczynkę i rodziców;
- lekarzom i personelowi szpitalnemu należą się najwyższe słowa uznania i wdzięczności! W Polsce jednak medycy taktowani są tak, jakby ich psim obowiązkiem było leczenie i ratowanie życia. Ponieważ wiedzy, umiejętności i zaangażowania nie docenia się z zasady, a jedynie wyjątkowo, w powszechnym mniemaniu ratownicy, pielęgniarki, lekarze mogą co najwyżej dostarczyć do szpitala, położyć w łóżku i włączyć aparaturę. A następnie rozkładać ręce i czekać na cud...
Pan Bóg może wszystko i nie zawsze do uzdrowienia kogoś musi wykorzystywać "naukę".
Po tym incydencie Pan Bóg nam pokazał, a raczej mi, że jest z nami i ma nas w swojej opiece, choć dzień wcześniej płakałam, że jest nam trudno. Teraz wiem, że Pan Bóg ma wobec nas jakiś plan i przeznaczenie, że brak mieszkania i mieszkanie z teściami to jakiś etap, który musimy przejść, bo teraz wiem na 100%, że jest z nami.
Nie modlę się prawie ostatnio w ogóle, ale od tej chwili już chyba nie mam wyjścia. Pan jest naprawdę wielki. WIELKI.
Obiecuję Wam, Rodzice i Martusiu modlitwę.
Z Bogiem.
Jak straszne jest życie.Skąd się bierze odwaga aby je podejmować?
Czy bez modlitwy nie byłoby to samo?
A ile innych dzieci umiera i co-czy ich rodzice byli gorsi albo one same?
Potwierdza się teza o szkodliwości telewizji-telewizory atakują ludzi.
Gdybym ja w takiej chwili dostał sms-a z tekstem "choroba ta nie zmierza ku śmierci ale ku chwale Bożej" chyba bym to uznał za nękanie mnie-a gdyby dziecko wtedy umarło to jak rozumieć taki sms?Bałbym się modlić o uzdrowienie w każdych okolicznościach i bałbym się też nie modlić-czy taka modlitwa nie jest próbą szantażowania Boga albo zaględzenia własnego lęku i bólu?A z drugiej strony jesteśmy chyba zobowiązani do modlitwy,szczególnie za bliskich i szczególnie gdy coś się dzieje...wyjść z homorem z takiej opresji jest trudno,o ileż łatwiej nie mieć rodziny..
Według mnie, towarzyszy Ci lęk przed odpowiedzialnością za życie własne i cudze (np. swoich ewentualnych dzieci). Odwagi! Z Bogiem można przezwyciężyć każdy strach, a nie zawiódł się nikt, kto Jemu zaufał. Niestety, nie zawsze od razu rozumiemy motywy Jego działania i dlatego się buntujemy. Gdy w końcu zrozumiemy, pojawia się ulga i wdzięczność za akurat takie postępowanie Boga w naszych sprawach. Przekonałam się o tym na podstawie wielu sytuacji w swoim życiu.
Zaufaj Bogu, a nie tylko nie stracisz, ale wiele zyskasz!
Odpowiedzialność to też nie/zabezpieczony telewizor na barku, nie trzeba być inżynierem, żeby przewidzieć takie zagrożenia.
Odpowiedzialność lub jej brak to też wypuszczanie na podwórko samopas (jak tekście) zaledwie pięcioletniego dziecka.
Bądźmy odpowiedzialni i samodzielni w tej odpowiedzialności. Nie można braku odpowiedzialności pokrywać boskim zabezpieczeniem przed codziennymi wypadkami.
Innym razem jechałam wypróbować swój nowy samochód. Jakiś kierowca, jadąc z góry z wielką szybkością i na cienkiej warstwie świeżo spadłego śniegu, próbował mnie wyprzedzić na skrzyżowaniu, na którym przed nim skręcałam w lewo. Cudem było, że trafił w lewe przednie koło, a nie w drzwi, za którymi siedziałam. Miałam tylko lekko nadłamany mały palec od uderzenia prawą ręką w kierownicę lub drążek (nie pamiętam w co) i naprawę boku auta w ramach ubezpieczenia AC sprawcy wypadku. Tuż przed wypadkiem modliłam się tak jak zwykle dłużej, kiedy przekraczam granice miasta. Poza tym miałam wyjątkowo ciężki czas w pracy i wręcz potrzebowałam odpoczynku. Miałam palec w gipsie, a przez to miesiąc zwolnienia lekarskiego...
W tym roku wyprzedzałam ciężarówkę na długim odcinku prostej drogi, ale z gęsto rosnącymi grubymi drzewami po obu stronach. Nie wiadomo, dlaczego zwolniłam przy tym manewrze. Coś mi nie pasowało - światła jadącego z naprzeciwka samochodu wydawały mi się za blisko, ale tak nie było (jeżdżę od lat). Pomyślałam nawet, że wydziwiam. Nagle ciężarówka skręciła gwałtownie w lewo i wjechała tuż przed mój samochód. Potem okazało się, że omijała rowerzystę. Gdybym wcześniej nie zwolniła zamiast przyspieszyć, przygniotłaby mnie do drzewa. Jechałam właśnie po modlitwie w sanktuarium Matki Bożej w Skępem do Włocławka.
Modlitwa wiele może. Dzięki niej wypraszamy u Boga - także za pośrednictwem Maryi czy świętych - cuda.
Cieszę się, że Marta cudownie wyzdrowiała! :-)