Jakie będą polskie Siły Zbrojne, gdy pozbawimy je moralnego i duchowego wsparcia? Jaka będzie armia, gdy szukając oszczędności, bezrefleksyjnie odrzuci się tych, którzy troszczą się o psychikę i ducha żołnierza? – pyta w wywiadzie dla KAI biskup polowy WP Józef Guzdek.
Takich głosów nie można lekceważyć. Często jedyną wojskową instytucją, która po likwidacji garnizonu okazuje zainteresowanie emerytom i rencistom, jest parafia wojskowa. Kościół i jego zaplecze duszpasterskie są jedynym miejscem umożliwiającym wspólne spotkania. Stąd też płynie do nich pomoc materialna świadczona poprzez wojskową Caritas.
KAI: W polskiej armii jest ok. 350 psychologów, o wiele więcej niż kapelanów. Czyżby przyszedł czas, że psycholog zajmie miejsce duchownego?
- Rzeczywiście, o zdrowie psychiczne żołnierzy troszczy się około 350 psychologów i psychiatrów, co według wielu jest jeszcze liczbą niewystarczającą. Kapelanów zawodowych reprezentujących Kościół katolicki jest 144. W psychologach nie widzimy konkurentów, ale partnerów. Żołnierz powinien mieć po jednej stronie lekarza i psychologa, po drugiej kapelana, którzy będą go wspierać w realizacji niełatwych zadań wymagających pełnej mobilizacji fizycznej, psychicznej i duchowej. Zarówno psycholog, jak i kapelan starają się pomóc żołnierzom. Każdy z nich ma właściwy sobie obszar i kompetencję. W wielu przypadkach żołnierz musi równoczesne otrzymać wsparcie ze strony psychologa i kapłana.
Spotykam się często ze słowami wdzięczności za posługę kapelanów w kraju i na misjach. Podczas wizyty w jednym z garnizonów doświadczony pułkownik powiedział mi: „Księże biskupie, w sercu noszę dozgonną wdzięczność wobec Kościoła. Mój syn, który służył w Iraku, doznał wielkiej traumy. Po powrocie do ojczyzny nie mógł powrócić do normalnego życia w rodzinie. Pomógł mu w tym kapelan. Błagam, proszę, aby kapelani służyli w armii, są tam niezwykle potrzebni”.
KAI: Ksiądz Biskup cały czas podkreśla, jak potrzebni są kapelani, gdy tymczasem w publikacjach o reorganizacji ordynariatu i wypowiedziach polityków dominują liczby i wytyka się koszty, jakie ponosi państwo w związku z koniecznością utrzymania duszpasterstwa wojskowego.
– Jak podaje „Polska Zbrojna”, w minionym roku MSZ wydał 23 mln zł na pomoc Afgańczykom. Nikt tego nie kwestionuje, wszak z pomocą militarną powinna iść w parze pomoc materialna w odbudowie kraju zniszczonego przez wojnę. Tymczasem na ordynariat polowy przeznacza się rocznie 19,5 mln zł. W tym kontekście warto zapytać, czy jest to pieniądz zmarnowany, wydany niepotrzebnie?
Przypomnę, że od 1954 r. około 100 tys. polskich żołnierzy uczestniczyło w misjach pokojowych i stabilizacyjnych w wielu rejonach świata: Haiti, Czad, Liban, Irak, Kosowo, Bośnia i Hercegowina, Afganistan… Podczas niełatwej służby towarzyszyło im ponad 100 kapelanów. Odwiedzając żołnierzy w Afganistanie, wielokrotnie spotkałem się ze słowami wdzięczności za posługę kapelanów. Przytoczę tylko fragment raportu o posłudze kapelana, jaki otrzymałem od jednego z dowódców w zeszłym roku. „Pragnę serdecznie podziękować za wsparcie i postawę podwładnego ks. NN, który pełni trudną i odpowiedzialną służbę w PKW Afganistan. Pomimo niezwykle trudnych warunków ksiądz w każdym momencie jest gotowy wspierać osoby potrzebujące i w sposób umiejętny rozładowuje potencjalne napięcia, podtrzymując tym samym na duchu żołnierzy służących w Afganistanie z dala od domu i najbliższych. Postawa księdza jest przykładem na to, w jaki sposób służba duszpasterska może podnosić morale i sprawiać, że wykonywanie zadań w warunkach zagrożenia zdrowia i życia staje się łatwiejsze dla młodych, często niedoświadczonych żołnierzy”. Dowódca nie musiał tego pisać, ale czuł potrzebę podzielenia się z biskupem prawdą o roli, jaką spełnia kapelan, towarzysząc żołnierzom podczas misji.
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.