Ten temat zawsze elektryzuje. I często zapomina się przy tym o drobnych ale istotnych niuansach.
„Państwo to ja” – powiedział podobno Ludwik XIV (podobno, bo dowodów jakich domagają się czasem niewierzący na udowodnienie, że Jezus był kim był w tej sprawie nie ma). Gdy państwa były czymś w rodzaju latyfundiów panujących rodów takie myślenie było uzasadnione. W demokracji nikt prezydenta czy ministrów nie traktuje jako właściciela wszelkich dóbr do państwa należących, choć uważamy, że odpowiadają oni za to, co nazywamy czasem „skarbem państwa”. Są jedynie jego zarządcami. Jasne jak słońce. Gdy mowa o Kościele też niby pewne sprawy powinny być oczywiste. Niestety, nie dla wszystkich są. Dlatego warto przypomnieć.
Po pierwsze to, że Kościół to nie świadcząca usługi duchowe i charytatywne organizacja biskupów, księży, zakonników itp. na rzecz której pozostali zobowiązani są wpłacać hojne datki. Kościół to wspólnota ludu Bożego. Wspólnota, która dla realizacji celu – prowadzenia ludzi do zjednoczenia z Bogiem – potrzebuje także środków materialnych. Jeśli coś należy do Kościoła nie znaczy, że należy do księdza X, opata Y czy biskupa Z. Należy do Kościoła. A biskup Z, opat Y czy ksiądz X są właściwie tylko tego dobra zarządcami.
Po drugie: dla wszystkich chyba oczywistym jest, że laptop, którego używam w domu jest mój, nie WKM Gość Niedzielny, choć w tym wydawnictwie jestem zatrudniony. Nie jest też własnością Kościoła, choć jako żywo, członkiem Kościoła jestem. Podobnie jest z lodówką, pralką i telewizorem. To moje (i mojej żony) dobra prywatne. Ksiądz pracując na rzecz Kościoła też otrzymuje osobiste wynagrodzenie. Ma do tego po ludzku prawo. Nie ma więc co utyskiwać, że proboszcz jeździ nowym samochodem, a zbiera na remont dachu kościoła. Bo jego osobisty majątek nie jest majątkiem Kościoła.
Po trzecie: o ile jakiś sens ma utyskiwanie na bogactwo księży, zupełnie nie ma sensu narzekanie na bogactwo Kościoła. Bo to, co ma Kościół w gruncie rzeczy jest naszym dobrem wspólnym. Nie tylko należących do Kościoła, ale wszystkich. Bo oko wszystkich może ucieszyć zabytkowy kościół, bo do katolickiej szkoły może chodzić i dziecko ateistów, a w jadłodajni też nie pytają o metrykę chrztu. Że ja osobiście z tego nic nie mam? Niech zawistnym jakoś wytłumaczy to już psycholog. Mnie nie boli, że nie jestem właścicielem kościoła mariackiego w Krakowie. Pooglądać zabytek mogę, moje oko i dusza „napasie” się ich pięknem, a kłopotów związanych z troską o jego utrzymanie nie mam. Czy to nie całkiem wygodne?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.