Jeżeli nie próbujesz walczyć z legendą, miejsce i ludzie pokochają cię, a ty staniesz się jego cząstką.
Po co na ten Turbacz idziecie.?! Taki kawał drogi… Na twarzy pytającego widać lekką irytację. Co odpowiedzieć? Jak wytłumaczyć? Nawet nie próbujemy. Ci, którzy chodzą – wiedzą, choć jest to wiedza nieprzekazywalna. Ci, co nie chodzą, ten nieprzekazywalnej wiedzy i tak nie będą w stanie sobie przyswoić.
Zatem mimo skwaru i niekorzystnych prognoz – idziemy. Tradycyjną trasą. Trusiówka, Dolina Kamienicy, przełęcz Borek, pod Mostownicą, Czoło Turbacza i wreszcie to jak zawsze zapierające dech w piersiach spotkanie z Tatrami pod schroniskiem. Zostawiamy za sobą gwar, dobiegający z rozstawionych przed schroniskiem parasoli, wrzask przyniesiony przez szkolna wycieczkę i chłoniemy. Minuta, dwie… Czas zatrzymuje się w miejscu. Dla tego zatrzymanego w miejscu czasu. Dla tego zapierającego dech w piersiach widoku, warto było. W taki skwar, ryzykując spotkanie z burzą.
Wracamy na Gorc przez Jaworzynę. Tam przed przeszło stu laty stary Bulanda postawił kapliczkę. Bo mu Matka Boża powiedziała, że jak będzie polewał chorą nogę wodą, przyniesioną ze źródła, wypływającego z narożnika polany, odzyska zdrowie. Wysłał dzieciaki. Wodę przyniosły. Gangrena ustąpiła. Jak potoczyły by się losy Bulandy, gdyby dzieci popukały się po głowie i stwierdziły, że bredzącego w malignie ojca nie warto słuchać…? Na szczęście posłuchały. Kapliczka ma już przeszło sto lat. Niezmiennie zatrzymuje przy sobie turystów. Bo tam, podobnie jak przed schroniskiem nie można się nie zatrzymać. Kiedyś, sprawując przed kapliczką Mszę świętą, powiedziałem jedno z najkrótszych w życiu kazań. „Patrzcie i cieszcie się ubodzy. Niech ożyje serce szukających Pana” (Ps 69,33).
Na polanie Bieniowe nie ma już drogowskazu do Hawiarskiej Koliby. Tabliczka na początku żółtego szlaku informuje jedynie o czasie dojścia do przystanku PKS w Ochotnicy. Siadamy pod tablicą i rozmawiamy o tym wszystkim, co sprawia, że miejsce staje się magiczne, kultowe, przyciąga jak magnes… Obojętnie jak zwał. Wiadomo o co chodzi. Nieistniejąca już Hawiarska Koliba to dobry pretekst. Zatem dwa warunki. Położenie i ludzie. W pierwszym wcale nie chodzi o panoramy, bliskość turystycznych atrakcji, łatwość dostępu. Jak mawiało wielu świętych jest coś takiego jak genius loci – geniusz miejsca. Jeżeli na ten geniusz nałoży się charyzmat, pomysłowość, duchowość, specyfika osobowości ludzi, wówczas to miejsce zaczyna tętnić życiem. Reklamowane pocztą pantoflową staje się miejscem odwiedzanym, tworzy własną legendę, ta zaś przyciąga następnych. Jeżeli nie próbujesz walczyć z legendą, miejsce i ludzie pokochają cię, a ty staniesz się jego cząstką. W Hawiarskiej podziękowano (jeśli to dobre słowo) ludziom. Wraz z nimi miejsce opuściła nie tylko nazwa, ale i duch miejsca. Nie pierwsze takie miejsce i z pewnością nie ostatnie. Niestety…
Po dniu przeżyć i fizycznego wysiłku wróciliśmy do Zasadnego. Nie tylko na obiad i nocleg. Przede wszystkim po to, by po raz kolejny odkryć to, o czym na zakończenie tegorocznych wojaży po Polsce pisał na swoim blogu ks. Artur Stopka. Że celem naszych wędrówek nie są miejsca, ale ludzie…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.