Na pytania o autorytety, demokrację, udział w wydarzeniach marca 1968 roku, ale też pisanie książek w więzieniu i relacje z paryską "Kulturą" odpowiadał Adam Michnik podczas spotkania w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" zaprosili studenci Międzywydziałowego Instytutu Studiów Humanistycznych KUL w ramach spotkań "Na czasie". Spotkanie w wypełnionej po brzegi auli im. kard. Wyszyńskiego prowadzili prof. Piotr Gutowski i dr Maciej Zięba. Punktem wyjścia do dyskusji była wydana ostatnio książka Michnika "Wyznania nawróconego dysydenta. Spotkania z ludźmi 1991 - 2001". Tłumacząc tytuł autor powiedział, że "nawrócony dysydent" to z jednej strony dysydent, który nawrócił się na propaństwowość. - Do 89 roku nie miałem poczucia, że żyję w swoim państwie. Nie czułem się obywatelem i nim nie byłem. Czułem, że żyję w świecie opresji i przed tą opresją powinienem się bronić - mówił. Drugie nawrócenie, jak wyjaśniał, oznacza zrozumienie, że państwo potrzebuje, by redagowany przez Michnika dziennik był "gwoździem w bucie": przeszkadzał, uwierał, zwracał uwagę, na to co niedoskonałe. - Nikt się nie czuje dobrze, żyjąc w kraju gdzie są ludzie bezrobotni, biedni i nieszczęśliwi - odpowiedział gość na pytanie, jak się czuje, gdy system, o który dysydenci walczyli, stworzył bezrobotnych i głodnych. - Myślę tylko, że nie byłoby dobrze, gdyby ta świadomość prowadziła do stwierdzenia, że system, który zwalczaliśmy, był lepszy. Zauważył, że niewielu z obecnych na sali chciałoby polski system z bezrobociem zamienić na białoruski system bez bezrobocia, owoc dawnej polityki, która prowadziła do regresu. Zapytany, kto z opisywanych w "Wyznaniach" postaci wywarł nań największy wpływ, Michnik stwierdził, że przez te wszystkie lata największym autorytetem był dla niego Jan Paweł II. Nie zgodził się z opinią, że pisząc o wolności poszukiwania i przeżywania swojej prawdy, którą daje demokracja, godzi się na relatywizm. - W samej kulturze chrześcijańskiej, w jej spotkaniu z demokracją, ukryte jest pewne napięcie i dlatego my wszyscy, którzy z tej kultury się wywodzimy, jesteśmy tego napięcia nosicielami - mówił szef "Gazety Wyborczej". Wyjaśniał też, że demokracja polityczna zakłada jakiś relatywizm w tym sensie, że "żaden z aktorów na scenie politycznej nie może o sobie powiedzieć, że jest posiadaczem wartości, że posiadł prawdę, że w związku z tym, kto nie podziela jego rozumienia prawdy, ten jest złym patriotą, demokratą, Europejczykiem, Polakiem itd." Na pytanie o różnice między dysydentem a politykiem oraz o rolę intelektualistów i moralistów Adam Michnik stwierdził, że bałby się takiej postawy, w której wybiela się siebie, a demonizuje wroga. Zauważył, że w krajach postkomunistycznych ludzie, którzy byli liderami czy aktywnymi uczestnikami wydarzeń, z paroma wyjątkami, nie sprawdzili się w polityce. Dodał, że w demokracji "niesłychanie rzadko" można powiedzieć, że coś jest walką dobra ze złem i że to, czego by "się bal i wystrzegał", to tego rodzaju dyskurs, który wyklucza poza demokratyczny nawias wszystkich, którzy mają inne przekonania polityczne, aksjologiczne, polityczne. Na pytanie, czy można być dysydentem w obecnej Polsce, gość odpowiedział, że trzeba. Tłumaczył, że być dysydentem, to znaczy myśleć na własny rachunek, nie bać się podważać tego, co będzie zbiorowym stereotypem. Stwierdził, że młodzi muszą być dysydentami, a taka kontestacja jest i nieuchronna, i potrzebna, pod warunkiem, że się wie, gdzie są granice kontestacji.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.