- Musimy wczuć się w sytuację ks. Henryka, osaczonego różnymi problemami, które zrodziły się w jego parafii, w jego kościele - mówi w rozmowie z KAI abp Tadeusz Gocłowski.
Publikujemy fragmenty rozmowy z metropolitą gdańskim. Abp Gocłowski powiedział, że zagorzali obrońcy księdza prałata to mała grupa ludzi, którzy chcę realizować swoje uboczne cele i wygłaszają poglądy nie mające nic wspólnego z nauczaniem Kościoła. W wywiadzie dla KAI abp Gocłowski mówi też o kłopotach "Stella Maris", spotykających go pomówieniach, źródłach rozgoryczenia znaczącej rzeszy Polaków, polskiej recepcji nauczania papieskiego oraz obawach i nadziejach Kościoła w Polsce. KAI: Czy to są najtrudniejsze dni w kapłańskim życiu Księdza Arcybiskupa? - Nie sądzę. W pewnym sensie ostatnie dwa lata są dosyć trudne z uwagi na splot różnych problemów związanych z wydawnictwem Stella Maris czy sprawą ks. Jankowskiego. Tu chodzi nie o mnie, ale o Kościół i jego problemy; o jasność widzenia Kościoła i tego wszystkiego, co jest przedmiotem jego troski. W tym sensie można powiedzieć, że to są dni wyjątkowo trudne. Mam za sobą 48 lat kapłaństwa i w ciągu tego czasu przeżywałem różne trudne sprawy. Przez 9 lat byłem wizytatorem polskiej prowincji zgromadzenia księży misjonarzy. Jedną z trudniejszych spraw, którą musiałem przeżyć była decyzja o rozszerzeniu misji polskich misjonarzy z Madagaskaru na Zair. Pewnie ze dwie noce nie spałem, ale podjąłem tę decyzję, i po prawie 30 latach od tamtego wydarzenia jestem szczęśliwy, bo tych kilku kapłanów polskich, którzy wyjechali do Zairu zapoczątkowało zupełnie nowy okres w dziejach tamtego Kościoła. Dziś jest tam wiele miejscowych powołań, polscy misjonarze niemal zupełnie się wycofują, zaś Kościół się ożywia. Oczywiście, to był problem związany ze wzrostem, a tu - z porządkowaniem pewnych trudnych spraw. KAI: Czy w tym porządkowaniu nie czuje się Ksiądz Arcybiskup samotny? - Nie, chociaż był czas, gdy wyrażane w listach reakcje na moje decyzje wywoływały poczucie osamotnienia. Od czasu wywiadu dla "Tygodnika Powszechnego" otrzymuję listy świadczące o tym, że podobnie myślących ludzi jest w Polsce zdecydowanie więcej i sposób, w jaki staram się rozwiązać problem księdza prałata przyjmowany jest z pełnym zrozumieniem myślącego społeczeństwa. KAI: Niemniej stos listów protestacyjnych w sprawie ks. Jankowskiego zapewne powiększa się? - W Polsce nie brakuje ludzi myślących o autentycznym dobru Kościoła, to znaczy takich, którzy nie mylą tej troski z realizacją swoich osobistych planów, np. politycznych. Ale jest także trochę ludzi zacietrzewionych, którzy Kościoła nie widzą. Od 20 lat jestem tu biskupem diecezjalnym, stąd się wywodzę, nie spadłem z księżyca. Przez te 20 lat nie mieliśmy żadnych problemów podobnych do sprawy proboszcza z kościoła św. Brygidy. I nagle pojawiają się różne obelżywe słowa, określenia, pomówienia. Dowiedziałem się, że jestem Żydem, masonem, że otrułem swojego poprzednika. To jest patologia a z nią trudno walczyć. Problem polega na tym, że wszechobecne media rozpowszechniają nonsensy wypowiadane przez ludzi znajdujących się na pograniczu zdrowia psychicznego. Powstaje obraz, który wcale nie odzwierciedla szerszych opinii lecz upublicznia opinie ludzi zupełnie wyizolowanych z realiów życia Kościoła.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.