"Pierwsza bitwa Benedykta XVI"?

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 10.06.2005 10:02

Referendum w sprawie sztucznego zapłodnienia, które odbędzie się w niedzielę i poniedziałek, dotyczy niewielkiej części Włochów. Jednak stawką w grze jest znaczenie i wpływ Kościoła katolickiego - ocenia Gazeta Wyborcza w artykule zatytułowanym "Pierwsza bitwa Benedykta XVI".

W czasach zimnej wojny i rosnących wpływów Włoskiej Partii Komunistycznej Kościół widział w chadecji swego najważniejszego sojusznika w wojnie z "bezbożnym komunizmem". Również dla chadeków sojusz z konfesjonałem przekładał się na wymierne korzyści. Papieże Włosi, doskonale zorientowani w wewnętrznej sytuacji ojczyzny, starali się jednak wpływać na włoską politykę w sposób dyskretny i zakulisowy. Wszystko się zmieniło z pojawieniem się na Stolicy Piotrowej papieża Polaka. Jana Pawła II włoskie sprawy wewnętrzne zbytnio nie interesowały, uważał jednak, że w kwestiach fundamentalnych, jak te dotyczące świętości życia, musi pełnym głosem apelować do wiernych, by dążyli do zmiany obowiązującego porządku. Zrobił tak po raz pierwszy wiosną 1981 r., gdy z inicjatywy chadecji i postfaszystów Włosi mieli w referendum zadecydować, czy odrzucić ustawę dopuszczającą aborcję. Kurujący się właśnie w klinice Gemelli po postrzale Papież przeżywał porażkę Kościoła - włoscy wyborcy wybrali bowiem aborcję. Od tej pory nie przestawał jednak apelować do katolików, by ich publiczne wybory były zgodne z nauką Kościoła. Jego wiernym uczniem jest przewodniczący konferencji episkopatu kard. Ruini, często zabierający głos w publicznej debacie. Podzieleni politycy Jednak kolejnym dowodem na to, że Włosi podchodzą z dystansem do apeli hierarchów, jest to, jak w sprawie referendum podzielili się włoscy politycy. Sensacją była decyzja wicepremiera i przywódcy postfaszystowskiego Sojuszu Narodowego Gianfranca Finiego, który ogłosił, że będzie głosował "tak" (czyli za zliberalizowaniem ustawy), wzbudzając protesty we własnej partii i burząc budowane od lat dobre stosunki z Kościołem. Komentatorzy zwracają jednak uwagę, że Fini zdał sobie sprawę, iż minęły czasy, gdy większość jego wyborców chciałaby głosować "nie" (czyli za utrzymaniem obecnej, restrykcyjnej ustawy). Z tego samego powodu prawdopodobnie nie określił do tej pory swoich preferencji premier Silvio Berlusconi, a z drugiej strony sceny politycznej przywódca centrolewicy i praktykujący katolik Romano Prodi. Właściwie w opozycji wobec Kościoła stanął tylko jeden wyrazisty blok - kobiety. Za "tak" optują parlamentarzystki z lewa i z prawa - łącznie z wnuczką duce Alessandrą Mussolini - oraz żony polityków. Małżonka Berlusconiego Veronica Lario już zapowiedziała, że będzie głosować "tak" niezależnie od decyzji męża. Ostatnie sondaże wskazują, że tylko ok. 43 proc. Włochów jest zdecydowanych pójść urn. Jeśli ten trend się utrzyma, ustawa nr 40 pozostanie bez zmian nawet, jeśli wygra "tak". Nie wiadomo tylko, na ile będzie można przypisać to wpływom Kościoła, a na ile letniemu słońcu. Istnieje także precedens, który może pomieszać szyki zwolennikom ustawy - gdy na początku lat 90. przy okazji jednego z referendów socjalistyczny premier Bettino Craxi wezwał Włochów, by zamiast głosować poszli na plażę, odezwał się w nich duch przekory. I referendum było ważne.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona