Groźna, zakonspirowana sekta przenika do świata polityki i instytucji finansowych. W powiązanych z nią organizacjach działają znani politycy i uczeni - przestrzega Rzeczpospolita.
Zdaniem Zdzisława Kota, członkowie sekty całkowicie podporządkowywali się Danilewiczowi. - To trudne do wytłumaczenia. Danilewicz między innymi dzięki książkom opanował różne techniki manipulacji ludźmi, stosował nawet hipnozę - mówi Kot. Podstawą ideologii sekty stały się prace żyjącego w ubiegłym wieku w Szwajcarii Josepha Antona Schneiderfrankena, który publikował pod pseudonimem Bo Yin Ra. Jedna z zasad sekty głosi, że drogą do osiągnięcia szczęścia na Ziemi są pieniądze. Danilewicz kazał się nazywać "Kundalinim", ogłosił supermesjaszem i oświadczył, że będzie dążył do przejęcia władzy nad światem. - Najważniejsze jest posłuszeństwo "nauczycielowi" - mówi Rafał, jeden z członków sekty, który ujawnił informacje na jej temat. Sekta jak firma Przełom lat 80. i 90. to szybki rozwój sekty. Prowadziła ona nie tylko intensywną rekrutację, ale starała się także o umocnienie pozycji finansowej. Jeszcze w czasach PRL żyła z pieniędzy, które przysyłali członkowie pracujący za granicą. - Po upadku komuny to przestało wystarczać. Wtedy sekta zaczęła przypominać przedsiębiorstwo. Członkowie dostali zadanie zakładania firm i hurtowni. Ta działalność miała być zapleczem finansowym grupy. Grupa działała w dwóch pionach: teoretycznym, który podlegał bezpośrednio przywódcy, czyli Danilewiczowi, i ekonomicznym, którym zarządzał jeden z jego najbliższych współpracowników - mówi jeden z rozmówców "Rz". Trudno powiedzieć, ilu członków liczyła wówczas sekta, ponieważ były różne poziomy wtajemniczenia. Przywódcy zakładali stowarzyszenia promujące zdrowy styl życia, działali w organizacjach ekologicznych. W orbicie tych organizacji znalazło się co najmniej 3 tysiące osób. Nie wiadomo, ile z nich stało się również świadomymi członkami sekty, ponieważ rzeczywista ich liczba należy do pilnie strzeżonych tajemnic. Nasi rozmówcy mówią, że aktywnych uczniów Danilewicza była co najmniej setka. - Ale w grupie obowiązywała zasada, że każdy wie tylko tyle, ile zechcą mu powiedzieć "nauczyciele". Dlatego trudno powiedzieć, czy te dane obejmują wszystkich członków grupy - mówi Rafał, który do sekty trafił w 1989 roku. Ludzie z lasu Rafał zdecydował się rozstać z sektą, kiedy w narzuconym przez guru związku urodziła mu się córka. - Będę o nią walczył, chcę, żeby sąd przyznał mi pełne prawa rodzicielskie.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.