8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, mija 14 lat od rozpoczęcia nadawania programu przez Radio Maryja.
Kościół Rydzyka, Kościół Tischnera A po tym tekście przyszły przecież kolejne. I następne. I oto na naszych oczach, jak Polska długa i szeroka, wykopany został rów, a po jego obu stronach stanęli ludzie, w których - gdy zerkali na Toruń - kiełkowała miłość i nadzieja lubstrach i nienawiść. Panie, które - jak deklarowały na antenie Radia - "boją się wyjść wieczorem na ulicę, żeby im jakiś mason torebki nie wyrwał" oraz ludzie oskarżający ojca Rydzyka o wszystko, co się da, od malwersacji finansowych po pedofilię księży, ze strachu niemądrze dzielący polski Kościół na "Kościół Rydzyka" i "Kościół Tischnera". Z czasem rów dzielący obie strony stawał się coraz głębszy. Zaczynała się oszałamiająca kariera "katolickiego głosu w naszych domach". Zbudowana na wysiłku obu opisanych wyżej obozów, które zaciekle dyskutując o Radiu przy śniadaniu, w pracy, w rozgłośniach i telewizjach, przez czternaście lat pracowicie nadmuchiwały emocjonalny balon. Nikt, kto w miarę regularnie słucha Radia Maryja, nie ma chyba wątpliwości, że w warstwie społecznej i intelektualnej rozgłośnia nie ma już dziś wiele do zaproponowania ani swoim zwolennikom, ani przeciwnikom. Dlaczego więc wciąż się kręci? Bo wciąż utrzymują je przy życiu te same siły, które legły u podstaw toruńskiego fenomenu - miłość i nienawiść. A w ich imię ludzie są zdolni do największych poświęceń. Kilka lat temu Adam Michnik w jednym ze swoich felietonów deklarował z patosem, iż "woli mieć stosunek z jeżem, niż słuchać politycznych pogadanek z Torunia". Czarna limuzyna Ojca Podgrzybka Wzruszająco szczera deklaracja Michnika to jeden z tysięcy dowodów na to, że ojciec Rydzyk wyłączając się z publicznej debaty, skutecznie wszedł w rolę idola, z którym się nie dyskutuje. Adoruje się go lub nim gardzi. Stał się kimś w rodzaju Ozzy'ego Osbourne'a polskiego Kościoła. Połowa widzów go kocha, połowa szczerze nienawidzi. I jedni, i drudzy nie mogą zaś oderwać od niego oczu. Przecież jeśliby zliczyć artykuły poświęcone poszczególnym gwiazdom, ojciec Rydzyk z pewnością zdystansuje tak zakorzenione na polskim rynku "celebrities" postaci, jak Ryszard Rynkowski czy Kora. W ciągu ostatnich czternastu lat nazwisko Rydzyka powracało na łamy samej tylko "Gazety Wyborczej" w prawie dwóch tysiącach materiałów (co daje imponującą średnią stu dwudziestu tekstów w roku). W 1994 r. pisano o tym, że Rydzykowi ukradziono audi; w 2000 że podobno kupił mercedesa, dwa lata później - że myśli o kupnie maybacha. Na łamach brukowców pytano, co jada, na co choruje, gdzie się ubiera i czy w młodości miał dziewczynę. W 1996 r. osobną notkę na piątej stronie gazety ogólnopolskiej poświęcono nawet temu, że ojciec dyrektor czuje się zmęczony, że wybiera się na urlop. Redemptorysta przeniknął też na dobre do świata kultury masowej, dotąd szczelnie zamkniętego na postaci "okołopolityczne". Hitem kilku ostatnich sezonów są np. T-shirty z napisem "Ojciec Dyrektor", wlepki z przygodami "Ojca Podgrzybka", w polskim Internecieznaleźć można dziesiątki stron internetowych poświęconych Rydzykowi i jego rozgłośni (najczęściej są to "w 100 proc. autentyczne" cytaty z anteny; mój ulubiony to fragment piosenki śpiewanej w programie dla dzieci: "Gdy Pan Jezus był malutki, nigdy w domu nie pił wódki!"). Piszą o nim bloggerzy, podobno ktoś przygotowuje komiks o ojcu Rydzyku, wodzu "moherowych beretów". Ojciec dyrektor - co nie udało się dotąd żadnej polskiej sławie - stał się nawet bohaterem tzw. mitów miejskich. Pamiętam przyjęcie, na którym znajomy z wypiekami na twarzy opowiadał, jak na przejściu granicznym z czarnej limuzyny z ciemnymi szybami zerknął na niego... nie, nie Michael Jackson, nawet nie Doda Elektroda, ale skromny toruński redemptorysta. Ten sam mechanizm legł, zdaje się, u podstaw sporej części rewelacji dotyczących ojca Rydzyka, które weszły do publicznego obiegu. Zadziałała tu też popularna dziennikarska zasada głosząca, że gdy nie ma newsa, newsem jest to, co jest. W naród szły więc wstrząsające doniesienia o tym, że ojciec Tadeusz sprawił sobie helikopter albo że grupa polskich turystów widziała, jak opuszczał Mauritius.Dziennikarze jeden po drugim produkowali niemal identyczne reportaże, zapisując się incognito na pielgrzymki organizowane przez Biura Radia Maryja. Z własnego doświadczenia i rozmów z kolegami wiem, że koniunktura na teksty "okołorydzykowe" jest na naszym rynku nieustająca. Posłom ogolimy głowy Jak się robi taką karierę? Rację, rzecz jasna, mają ci, którzy podkreślają, że ojciec Tadeusz Rydzyk - jak każdy gwiazdor - ma instynkt, który pomógł mu trafić w swój czas. W początkach lat 90. dobrze rozpoznał lęki targające sporą częścią społeczeństwa wymęczoną drapieżną wersją kapitalizmu. I pozwolił ludziom głośno o tych lękach opowiadać, tworząc pierwsze na polskim rynku medium w pełni interaktywne (rzecz jasna, była to interaktywność reglamentowana, ograniczona do ludzi o poglądach zbieżnych z oficjalną linią radia). W jego plany idealnie wpisała się też klęska obozu solidarnościowego w wyborach 1993. To, co w normalnie funkcjonującej demokracji skwitowane zostałoby słowami wygłoszonymi wówczas podobno pod adresem prawicy przez biskupa Tadeusza Pieronka ("Trzeba się było lepiej postarać"), na antenie Radia Maryja stało się pretekstem do nie kończących się jeremiad, skrzących się od sugestii o końcu świata i konieczności wytępienia lewicowego szatana. Z roku na rok rozgłośnia ojca dyrektora rozkręcała się coraz bardziej, proponując na przykład golenie głów posłom głosującym za liberalnym kształtem ustawy antyaborcyjnej, a przed wyborami prezydenckimi w 1995 r. oddała duże usługi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, skutecznie wykańczając kandydatów obozu solidarnościowego (Hannę Gronkiewicz-Waltz nazwano Żydówką, a Jacka Kuronia o. Rydzyk obarczył odpowiedzialnością za zbrodnie stalinowskie i Katyń).
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.