Dilerzy narkotyków mają nowy sposób na handel towarem. Aby nie rzucać się w oczy, umawiają się ze swoimi klientami w kinach, teatrach, supermarketach, a ostatnio także... w kościołach - napisał Dziennik.
Sposób "na świętoszka", jak handel narkotykami w kościołach określają sami dilerzy, jest tak skuteczny, że policjantom tylko przypadkiem udało się go wykryć. "Patrol zauważył, że mężczyzna, który był wielokrotnie zatrzymywany za posiadanie narkotyków, wchodzi do kościoła na placu Narutowicza w Warszawie" - mówi Monika Jamka, oficer prasowy z komendy na warszawskiej Ochocie. "Zatrzymali go, a ten przyznał się, że w świątyni umówił się z handlarzem narkotyków" - dodaje. Policjanci urządzili zasadzkę. Jeden funkcjonariusz usiadł we wskazanej przez złapanego dilera ławie. Po kilku minutach dosiadła się do niego młoda kobieta i ściszonym głosem powiedziała, że ma towar. Wyjęła z kieszeni pojemnik i przekazała policjantowi w cywilu. Wówczas funkcjonariusz wstał i wyszedł. Zaskoczona dilerka wybiegła za nim, domagając się zapłaty. Przed kościołem czekał już na nią radiowóz. 27-letniej Agacie Ch. za handel narkotykami grozi teraz dziesięć lat więzienia. Informacja, że dilerzy narkotyków wykorzystują świątynie, aby sprzedawać tam narkotyki, wstrząsnęła duchownymi, których poprosiliśmy o komentarz. "To przerażające, dla ludzi nie ma już nic świętego" - powiedział Dziennikowi wzburzony ksiądz Bogdan Bartołd, duszpasterz środowisk akademickich. "Do tej pory kłopoty mieliśmy głównie ze złodziejami, którzy próbowali kraść pieniądze z kościelnych skarbonek, ale nawet nam przez myśl nie przeszło, że ktoś może być tak perfidny, by wykorzystywać Dom Boży do handlu narkotykami. Słyszałem o przypadkach sprzedaży używek w pobliżu kościołów, jednak nikt do tej pory nie miał na tyle czelności, by robić to przed ołtarzem" - dodaje. Dilerzy w kościołach na razie czują się bezpieczni. Czasy, kiedy podjeżdżali pod dom klienta i sprzedawali narkotyki wprost z samochodu, już dawno minęły. Taki sposób stał się ryzykowny, ponieważ policjanci ze szczególną uwagą zaczęli się przyglądać młodym ludziom przesiadującym w zaparkowanych autach. Potem przestępcy przenieśli się do pubów, klubów muzycznych. Tam patrole pojawiają się rzadko. Ale w kościołach nigdy. "Tam nikt nie zwraca na ciebie uwagi, możesz usiąść w ławce i spokojnie czekać, aż przyjdzie klient, bez obawy, że pojawi się patrol i zażąda, bym wyjął wszystko z kieszeni" - mówi mężczyzna, który narkotykami handluje od trzech lat. Jak Dziennik dowiedział się nieoficjalnie, stołeczna policja chce w najbliższym czasie zorganizować spotkania z proboszczami i uczulić ich, by przyglądali się młodym ludziom, którzy często pojawiają się w kościele w porach, kiedy nie ma mszy. "Bez współpracy z duchownymi nie poradzimy sobie. Bo trudno sobie wyobrazić, aby patrole policji wchodziły do świątyń i legitymowały przebywających tam ludzi lub przeszukiwały wiernych wychodzących ze mszy" - mówi oficer operacyjny zajmujący się przestępczością narkotykową.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.