Życiorys przemyślanina, ojca Bogusława Żero, mógłby posłużyć za kanwę powieści wojenno - przygodowej. Ten młody kapłan pracował w Ugandzie na terenach ogarniętych konfliktami plemiennymi. Jego przeżycia opisały SuperNowości.
Po ukończeniu studiów teologicznych w Londynie oraz rocznym stażu w irlandzkim Dublinie, o. Bogusław oddelegowany został do pracy we wschodniej części Ugandy, w parafii Soroti. - Trafiłem na wyniszczone wojną domową tereny zamieszkałe przez plemię Iteso - opowiada kapłan. - Na misji było niespokojnie. Co jakiś czas ziemie te były pustoszone przez sąsiednie plemię Karamojong. Najeźdźcy zazwyczaj kradli bydło, a robili to z ''kałachami'' w ręce. Już dwa tygodnie po moim przyjeździe słyszałem w nocy wystrzały z karabinów. Okresami rozboje przybierały na sile, co z kolei powodowało, że miejscowa ludność uciekała z wiosek. Ci biedni ludzie dostali od rządu kilka karabinów, którymi jednak nie byli w stanie ocalić dobytku, a nierzadko i własnego życia. Do kolejnego zbrojnego incydentu na terenie misji doszło w Wielki Piątek 2001 roku. - Przegotowywaliśmy się do uroczystości, kiedy nagle usłyszeliśmy strzały - wspomina o. Bogusław. - Ludzie w panice zaczęli biegać po wiosce, chować się, krzyczeć. Po chwili do wioski wkroczył oddział miejscowych cywilów. Mężczyźni z satysfakcją oświadczyli, że zabili kilku wrogów. Po nabożeństwie udałem się na miejsce walk. Zastałem tam nagie ciało starszego mężczyzny, zaś walające się wokół niego patyki i kamienie świadczyły o tym, jaką śmiercią ten biedny człowiek poległ. Kapłan z Polski wielokrotnie próbował godzić zwaśnione plemiona. - Osobiście odwiedzałem plemię Karamojong - opowiada. - Czasami udawało mi się odzyskać skradzione bydło, czasami też oba plemiona zawierały pokój. Dwa lata później na teren parafii, w której pracował o. Bogusław przybyli rebelianci, którzy wcześniej swój zbrodniczy proceder uprawiali w pobliżu granicy z Sudanem. - Banda nosiła nazwę Armii Oporu Pana, zaś jej członkami były dzieci uprowadzone w czasie wojny domowej - opowiada kapłan. - Ich przywódcą był obłąkany człowiek, Józef Kony, który rozgłaszał, że Duch Święty zlecił mu misję wdrożenia nowego porządku religijnego. Rebelianci uzbrojeni byli w broń, którą dostarczał im islamski rząd Sudanu. Po kolejnych atakach bandy prawie wszyscy mieszkańcy okolicznych wiosek uciekli do obozów dla uchodźców. Pewnego dnia o. Bogusławowi doniesiono, iż rebelianci zaatakowali sąsiednią Obalangę. - Po dotarciu na miejsce mogłem się przekonać, że to nie jest plotka - opowiada misjonarz. - Zastałem tam dopalające się domy oraz ciała zabitych ludzi. Zabrałem rannych, następnie o zaistniałych wydarzeniach poinformowałem władze w Soroti.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.