Polski Kościół po raz pierwszy od dawna przemówił jednym głosem. Szkoda, że tylko w obronie przywileju ofiarowanego mu przez Romana Giertycha - napisał w komentarzu wicenaczelny Dziennika Cezary Michalski.
Profesor Ryszard Legutko, rozpoczynając urzędowanie jako minister edukacji, zadeklarował, że nie ma zamiaru potępiać w czambuł wszystkich kroków podejmowanych przez poprzednika na urzędzie. Nie widzi nic złego w przywracaniu dyscypliny w polskiej szkole, nie gorszą go mundurki, nie przerażają większe uprawnienia wychowawcze nauczycieli, a nawet idea ośrodków wychowawczych dla najgroźniejszych uczniów-chuliganów - wylicza Michalski. Jednocześnie nowy minister edukacji zapowiedział, że nie zgodzi się na obiecane przez Romana Giertycha zaliczenie oceny z religii do średniej ocen. Kłóciłoby się to zarówno z zasadą dobrowolności nauki religii, jak też ze specyfiką religijnej katechezy. To przecież przedmiot zupełnie inny niż matematyka czy chemia, zupełnie inaczej jest też w polskich szkołach wykładany - uważa publicysta Dziennika. Na deklarację Legutki Kościół odpowiedział głośnymi protestami. Zarówno arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, jak też arcybiskupów Kazimierza Nycza, Tadeusza Gocłowskiego czy Józefa Życińskiego. Polski Kościół po raz pierwszy od dawna przemówił jednym głosem. Szkoda, że tylko w obronie przywileju ofiarowanego mu przez Romana Giertycha. Podobnej jedności nie udało się uzyskać w sprawie o. Rydzyka, co zapewniło mu absolutną bezkarność, a polski Kościół naraża na kompromitację - twierdzi Michalski i dodaje: Roman Giertych, podpisując rozporządzenie każące wliczać ocenę z religii do średniej, chciał być bardziej papieski od papieża. Walczył o przetrwanie w polskiej polityce, a ofiarowanie Kościołowi kolejnego przywileju wychowawczego wydało mu się tak samo przydatne do autopromocji, jak wcześniej maturalna amnestia. Polityczny wymiar tego gestu był zupełnie jasny i martwi to, że Kościół dar Giertycha przyjął. I z wielką determinacją tego daru broni, nawet dzisiaj, kiedy obdarowujący odchodzi skompromitowany. Dalej publicysta Dziennika próbuje wyciągnąć szersze wnioski: Zgoda, Kościół to w Polsce coś więcej niż instytucja religijna. Przez ostatnie tysiąc lat polski Kościół istniał przez cały czas, a polskie państwo tylko od czasu do czasu. Dlatego Polacy chronili się w Kościele po swoich klęskach i przeczekiwali w jego cieniu polityczne dekoniunktury. To zbudowało silniejszy związek pomiędzy katolicyzmem i polskością, niż ten, jaki łączy z Kościołem którykolwiek z europejskich narodów, łącznie z Irlandczykami czy Hiszpanami. Ale właśnie dlatego tak wspaniałej historii nie warto marnować, przyjmując pospiesznie każdy przywilej, od każdego, w każdej sytuacji. W Polsce po roku 1989 polityczny antyklerykalizm był już obecny, ale pozostawał słaby. I to nie on przyczynił się do szybkiego odzyskania przez postkomunistów władzy, ale błędy prawicy i Kościoła. Zbyt wielu nieudolnych prawicowych polityków zasłaniało się autorytetem Kościoła, a zbyt wielu proboszczów, a nawet hierarchów, na to pozwalało, żądając w zamian nowych przywilejów. Od wyborów 2005 roku znów żyjemy z państwie, gdzie znaczącą rolę polityczną odgrywają głównie różne odmiany prawicy: PiS, Platforma Obywatelska, LPR... To pokusa dla obu stron. Dla Kościoła, aby zażądać od prawicowego państwa i od prawicowej polityki jeszcze więcej, a także dla różnych odłamów prawicy, aby walcząc o władzę na wszystko się zgadzać, konkurując o wsparcie najsilniejszej w Polsce instytucji. Religia długo była w Polsce sojusznikiem wolności. To jej wyjątkowy atut. Czyniąc z niej element systemu władzy, próbując uczynić z katolicyzmu religię bez mała państwową, biskupi ryzykują, że ten atut na zawsze utracą.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.