Bardzo dużo uwagi poswięcają poniedziałkowe gazety rządowej decyzji utrzymującej wliczanie oceny z religii do średniej wbrew wątpliwościom wyrażanym publicznie przez nowego ministra edukacji Ryszarda Legutko. Komentarze są w zadziwiająco jednakowym tonie.
Dziennik zamieścił też na drugiej stronie komentarz do sprawy autorstwa Renaty Kim, zatytułowany „Triumf Kościoła nad rozsądkiem”: Jeszcze w zeszłym tygodniu wydawało się, że zatriumfuje rozsądek nowego ministra edukacji i przynajmniej jeden z chybionych pomysłów Romana Giertycha sromotnie przepadnie. Wystarczyło jednak kilka gniewnych słów ze strony polskich biskupów, by rząd pośpiesznie, w wolną od pracy sobotę wydał komunikat, że stopnie z religii będą wliczane do średniej na świadectwie szkolnym. Dokładnie tak, jak chciał Gier-tych, i tak, jak życzą sobie kościelni hierarchowie. A szkoda, bo pomysł z wliczaniem ocen z religii do średniej jest najzwyczajniej w świecie zły. Dlaczego? Bo krzywdzi tych, dla których dobra został rzekomo skonstruowany, czyli dzieci. Krzywdzi te wszystkie, które z różnych przyczyn nie uczestniczą w lekcjach katechezy w szkołach - bo na ich świadectwach będzie w przyszłym roku o jedną ocenę mniej. A ktokolwiek ma dzieci w wieku szkolnym, dobrze wie, że liczenie średniej i zastanawianie się, jak można by ją podnieść, zajmuje uczniom dobre kilka tygodni przed końcem semestru. Jedni gorączkowo robią wtedy prace dodatkowe, inni proszą nauczycieli o ponadprogramowe kartkówki, a jeszcze inni zgłaszają się na każdej lekcji do odpowiedzi. Teraz ci chodzący na religię zyskają nowy oręż - bardzo dobrą lub nawet celującą ocenę od księdza czy katechetki. A pozostali będą na nich patrzeć z zazdrością i liczyć, ile punktów tracą w wielkim szkolnym wyścigu. Może przez brak tej jednej oceny na świadectwie nie dostaną się do wybranego gimnazjum? A może wymarzone liceum okaże się nieosiągalne? Ale wliczana do średniej ocena z religii krzywdzi również te dzieci, które religii się w szkole uczą - bo wpaja im, że to taki sam przedmiot jak każdy inny. Uczy, że wystarczy wykuć na pamięć prawdy wiary i parę biblijnych historii, by dostać dobrą ocenę i pójść dalej w świat z przekonaniem, że są bystrzy, ambitni i już w tak młodym wieku wiedzą, jak chcą pokierować swoim życiem. Bo tam, gdzie - być może - brakło sił i zdolności na matematykę, wyrównali za pomocą lżejszej katechezy. Czy naprawdę o to chodzi Kościołowi? Czy naprawdę chce, aby w ten sposób wykorzystywano naukę o istocie śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa? Bo przecież lekcja religii powinna polegać właśnie na tym - na tłumaczeniu, czym jest wiara i jak z nią żyć w dzisiejszym świecie. Wliczanie oceny do średniej byłoby sprawiedliwe jedynie wtedy, gdyby w polskich szkołach wykładano przedmiot o nazwie religioznawstwo. W każdym innym wypadku będzie niesprawiedliwością. A przecież, gdy kilkanaście lat temu religia wracała do polskich szkół, ówczesne władze zapewniały, że zrobią wszystko, by z jej powodu nikt nie czuł się dyskryminowany. Potem zapewniali o tym w kolejnych rozporządzeniach kolejni ministrowie edukacji - przecież jeszcze niedawno na świadectwie szkolnym nie wolno było podawać, czy uczeń zdobył ocenę z religii, czy z etyki. Wszystko po to -jak tłumaczono - by wyeliminować dyskryminację. Co się przez te lata zmieniło? - tym pytaniem kończy sie komentarz Dziennika.
„Będziemy działać w celu ochrony naszych interesów gospodarczych”.
Propozycja amerykańskiego przywódcy spotkała się ze zdecydowaną krytyką.
Strona cywilna domagała się kary śmierci dla wszystkich oskarżonych.
Franciszek przestrzegł, że może ona też być zagrożeniem dla ludzkiej godności.
Dyrektor UNAIDS zauważył, że do 2029 r. liczba nowych infekcji może osiągnąć 8,7 mln.