Reklama

W tajemnicy nawet przed paulinami

Z księdzem infułatem Józefem Wójcikiem, proboszczem parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Suchedniowie (diecezja radomska), który w 1972 r. uwolnił aresztowaną przez komunistów kopię Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej, rozmawiał Nasz Dziennik.

Reklama

- To dziwne, sam się nad tym wiele razy zastanawiałem, ale nie odczuwałem lęku. Byłem przecież w różnych aresztach, więzieniach, na przesłuchaniach, ale czułem zawsze taką moc, opiekę Bożą, że się nie bałem. - Największym Księdza wyczynem, jeśli można tak powiedzieć, było wykradzenie kopii Obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry. Wiele osób może być zdziwionym tym, że ksiądz wykrada obraz, jakby nie mógł go normalnie wziąć od paulinów... - Takie to były czasy. Kopia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej wędrowała po Polsce w ramach obchodów 1000-lecia chrztu naszej Ojczyzny. W każdej parafii peregrynacja gromadziła tłumy i władzom to się nie podobało. Dlatego obraz został aresztowany i umieszczono go na Jasnej Górze, a po Polsce wędrowały same ramy. Gdy peregrynacja miała dotrzeć do Radomia, postanowiłem obraz wykraść. Otrzymałem na to zgodę ks. Prymasa Wyszyńskiego, który prosił, aby wtajemniczyć w to wszystko jak najmniej osób. To była bardzo skomplikowana operacja, musieliśmy zrobić dokładny wywiad, dorobić nawet klucz do krat. Pomagał mi ks. Roman Siudek oraz dwie siostry z Mariówki: Maria Kordos i Helena Trentowska. Razem z księdzem 13 czerwca 1972 r. wynieśliśmy w tajemnicy obraz z Jasnej Góry, a siostry przewiozły go swoją nysą do Radomia, gdzie został ukryty na plebanii kościoła mariackiego. - Ale po co była ta tajemnica? Nie lepiej było dogadać się z paulinami i przy ich pomocy zabrać po cichu obraz? - Ale właśnie chodziło o to, że zakonnicy nie mogli o niczym wiedzieć! Komuniści zagrozili paulinom, że jeśli komuś wydadzą obraz, to zostaną zamknięte ich cztery domy w Polsce. Dlatego nie mogliśmy ich w to wtajemniczyć. Mimo zachowania tajemnicy i tak milicja podejrzewała mnie o dokonanie kradzieży, bo ustalono po kilku dniach, że byłem wtedy w klasztorze na Jasnej Górze. Nic mi jednak nie mogli udowodnić, choć zostałem wezwany na przesłuchanie do prokuratury w Radomiu. Milicjanci nie odważyli się też na zrobienie rewizji na plebanii albo po prostu nie spodziewali się, że w tym miejscu może być ukryty obraz. Położyliśmy go zresztą w pomieszczeniu na węgiel, które nie było zamknięte. Po to, aby właśnie nikt nawet nie pomyślał, że mógł zostać tu ukryty. - Nie spotkały potem Księdza represje? - Nie, ale razem z ks. Prymasem, ks. kard. Wojtyłą i innymi biskupami zastanawialiśmy się, jak wszystko zorganizować, żeby władze znowu nie zabrały obrazu. Na własnych ramionach, wśród tysięcy ludzi, przenieśli go z plebanii do kościoła księża biskupi. Ksiądz kardynał Wyszyński zachował się jak mąż stanu. W pięknym kazaniu powiedział, że powrót obrazu na szlak nawiedzenia jest widomym znakiem normalizacji sytuacji w Polsce. Było to bardzo celne stwierdzenie, bo Edwardowi Gierkowi bardzo na tej normalizacji wtedy zależało. Potem Prymas Tysiąclecia, gdy się żegnaliśmy, zażartował, że nigdy tak nie narozrabiał jak podczas tego kazania. - Rok później został Ksiądz proboszczem parafii w Suchedniowie... - Przez pięć lat byłem tak naprawdę tylko administratorem parafii. Nie byłem bowiem przez ten czas uznawany przez władze wojewódzkie w Kielcach. Dla nich nie istniałem, a to oznaczało, że nie mogłem załatwić wielu niezbędnych spraw, jak zakup materiałów na remont kościoła czy budynków parafialnych. To był na pewno odwet za moje wcześniejsze dokonania. Ale potem klimat polityczny się zmienił i władze wojewódzkie uznały mnie za proboszcza, zresztą pod naciskiem Urzędu ds. Wyznań, gdzie w mojej sprawie interweniował Sekretariat Episkopatu Polski. - A Ksiądz w "podzięce" przyjmuje kilka lat później w Suchedniowie Lecha Wałęsę... - Przewodniczącego "Solidarności" zaprosiłem z rodziną do Suchedniowa, ale wybuch stanu wojennego przekreślił te plany. Gdy Wałęsę wypuszczono z internowania, zadzwonił z pytaniem, czy zaproszenie jest wciąż aktualne. Gdy potwierdziłem, ustaliliśmy, że przewodniczący przyjedzie z rodziną na najbliższe ferie zimowe. - Czy udało się to utrzymać w tajemnicy przed SB? - Nie. Dla rodziny Wałęsów zamówiliśmy pokoje w hotelu w Suchedniowie. Pracująca tam córka kościelnego ostrzegła mnie, że SB zamontowała podsłuchy we wszystkich pokojach. Lech Wałęsa, co zrozumiałe, nie chciał tam zamieszkać, więc cała jego rodzina musiała się gnieździć w wikariacie. Ale SB nie ustępowała. Wtedy zima była dość ostra, z silnym mrozem. Koło plebanii przepływa nieduża rzeka, która była skuta lodem. Tymczasem co kilka metrów stał tam człowiek, a w zasadzie esbek, z wędziskiem. Śledzono też nas podczas wycieczek po Górach Świętokrzyskich. - Dla ludzi obecność Wałęsy była na pewno ogromnym wydarzeniem... - Oczywiście, przychodził do kościoła na Msze św. i choć nie zabierał wtedy głosu, to i tak gromadziły się tłumy. Z tego powodu miałem nawet wizytę pułkownika SB Adama Pietruszki, tego samego, którego potem skazano za udział w zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Pietruszka powiedział mi wtedy, że parafianie ponoć skarżą się na mnie. Odpowiedziałem, że ci parafianie to zapewne ubowcy i ormowcy. Na to Pietruszka wyciągnął argument, że wywyższam Wałęsę ponad Boga. Odpowiedziałem, że strasznie się cieszę, iż dożyłem chwili, że pułkownik ludowego wojska ujął się za Bogiem. - Czy ta wizyta miała jakiś szerszy oddźwięk?

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
0°C Czwartek
rano
2°C Czwartek
dzień
3°C Czwartek
wieczór
0°C Piątek
noc
wiecej »

Reklama