Reklama

W tajemnicy nawet przed paulinami

Z księdzem infułatem Józefem Wójcikiem, proboszczem parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Suchedniowie (diecezja radomska), który w 1972 r. uwolnił aresztowaną przez komunistów kopię Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej, rozmawiał Nasz Dziennik.

Reklama

- Rozpoczął Ksiądz studia w seminarium duchownym w latach stalinizmu, gdy Kościół w Polsce przechodził największe prześladowania. Dla wielu osób mogło się to wydawać wtedy krokiem bardzo ryzykownym i niebezpiecznym. Co zdecydowało, że mimo takich przeciwności skierował Ksiądz swoje kroki do seminarium w Sandomierzu? - Decydujące było środowisko, w którym dorastałem. Miałem bardzo religijnych i patriotycznych rodziców. Mój ojciec Władysław uczestniczył w wojnie 1920 r. i w wojnie obronnej w 1939 roku. Pamiętam też jego ogromny kult dla Matki Bożej. To przeszło i na mnie. W tej atmosferze było niemożliwe, abym pozytywnie przyjął komunizm, zniewolenie, jakie Sowieci narzucili Polsce. - Czy duży wpływ na Księdza miała wojna? - Bardzo duży, choć gdy wybuchła, miałem raptem pięć lat. Pochodzę z Gałek Krzczonowskich koło Opoczna. W naszej wsi stacjonował oddział majora Henryka Dobrzańskiego "Hubala". Gdy miałem sześć lat, wieś spacyfikowali Niemcy właśnie w odwecie za pomoc dla hubalczyków. Widziałem, jak mordowano ludzi, widziałem ludzką krzywdę w czasie wojny i po wojnie. W domu uczono mnie, abym był dobrym człowiekiem, zrobił coś dobrego dla Ojczyzny, Kościoła, ludzi, abym próbował wynagrodzić Bogu i ludziom za zło. Podczas swojego życia, kapłaństwa starałem się być wierny tym zasadom. - Czas powojenny, komunistyczna rzeczywistość, walka z Narodem, Kościołem, nie sprzyjały jednak budowaniu takich wartości... - Miałem to szczęście, że rodzice nie posłali mnie do państwowej szkoły, ale wybrali katolickie gimnazjum w pobliskiej Mariówce prowadzone przez siostry zakonne. Tam wychowywano nas i uczono w duchu katolickim. W Mariówce zdałem małą maturę, potem poszedłem do Niższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu, gdzie nauka kończyła się uzyskaniem świadectwa dojrzałości. Zdążyłem je ukończyć jeszcze przed likwidacją placówki przez komunistów, a stamtąd była już prosta droga do wyższego seminarium duchownego. - Klerycy zdawali sobie sprawę z prześladowań, jakim w latach 50. poddawano Kościół? - Tak, wiedzieliśmy o tym. Nasz ordynariusz ks. bp Jan Kanty Lorek mówił, co dzieje się w Warszawie, ostrzegał, że żyjemy w ciężkich i trudnych czasach, które mogą nam jako księżom przynieść wiele cierpienia. Ksiądz biskup chciał, abyśmy świadomie podejmowali decyzję o kapłaństwie. - Czy dużo kleryków rezygnowało z seminarium, obawiając się właśnie tych trudów? - Nie, myślę, że z tego powodu rzadko ktoś odchodził. Więcej było przypadków wykruszania się ludzi, którzy już przyjęli święcenia kapłańskie. Okazali się po prostu zbyt słabi psychicznie na te trudne czasy, zapewne też ich powołanie nie zostało dostatecznie umocnione. Dziękuję Panu Bogu, że dał mi siłę, wytrwałość, że wysłuchał moich modlitw i przyjął moją ofiarę. Święcenia przyjąłem 15 czerwca 1958 r., w przyszłym roku będę obchodził złoty jubileusz kapłaństwa. - A potem przyszła pierwsza placówka parafialna i pierwsze kłopoty z komunistycznymi władzami... - Ksiądz biskup Lorek skierował mnie do Ożarowa, gdzie zostałem wikarym. Już na początku roku szkolnego doszło tam do walki o krzyże. Władysław Gomułka postanowił wtedy wyrugować religię ze szkół, wyszło rozporządzenie o świeckości szkoły, co oznaczało wyrzucenie z niej nauki religii i usunięcie krzyży. Robiono tak w całej Polsce, także w Ożarowie. Wtedy podczas niedzielnej Mszy św. zaapelowałem do dzieci i rodziców, aby się na to nie zgodzili. "Polska to nie Rosja" - powiedziałem, argumentując, że nawet Konstytucja PRL gwarantuje swobodę wyznania. Na drugi dzień dzieci odmówiły wejścia do szkoły, a ich matki przyniosły krzyże, młotki i gwoździe, i krzyże znowu zawisły w klasach. Władze oczywiście potem je usunęły, a mnie aresztowano, bo uznano, że to ks. Wójcik jest prowodyrem całej akcji. - Jak wyglądało przesłuchanie i pobyt w więzieniu? - Jeden ze śledczych powiedział, że posiedzę ze dwa lata. Odpowiedziałem: "Wy sobie dwa lata jeszcze liczycie?". Zawieziono mnie do więzienia w Kielcach, tego samego, gdzie po wojnie więziono akowców. W magazynie, gdy więźniowie zobaczyli mnie w sutannie, zapytali: "Proszę księdza, dużo tam jeszcze ludzi na wolności zostało, bo jak już się za księży biorą...". - A czy współwięźniowie Księdzu dokuczali?

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
3°C Środa
wieczór
0°C Czwartek
noc
0°C Czwartek
rano
3°C Czwartek
dzień
wiecej »

Reklama