Zakaz obowiązuje, aborcja kwitnie

Ustawa aborcyjna jest martwa. Nie przestrzegają jej ani władze, ani obywatele. Nazywanie tego prawa kompromisem brzmi dziś jak ponury żart - napisała w Gazecie Wyborczej Agnieszka Jędrzejczyk.

Kiedy rzecznik praw obywatelskich ogłosił, że rozważa zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego przepisu zezwalającego na aborcję w przypadku zagrożenia zdrowia kobiety, i biskupi, i politycy zaapelowali: Zostawmy ustawę. Nic nie zmieniajmy. Jest kompromisem. "Dobrym kompromisem", "trudnym kompromisem", "kompromisem zaakceptowanym przez Kościół". Jakim kompromisem? Rzeczywiście można było ją tak nazwać 15 lat temu, kiedy była uchwalana. Wtedy aborcja dostępna była praktycznie na życzenie, a rozważane było jej całkowite zakazanie. Jedynym wyjątkiem miało być zagrożenie życia matki. Ale i tu parlamentarzyści zastanawiali się, czy aby na pewno życie kobiety ma mieć "ustawowe pierwszeństwo" przed życiem płodu. W efekcie Sejm przyjął ustawę, która dopuściła aborcję w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia, uszkodzenia płodu i gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Do tego obiecała edukację seksualną, pomoc dla uczennic w ciąży, dostęp do środków antykoncepcyjnych. Jakkolwiek by patrzeć - to było coś pośrodku między skrajnymi rozwiązaniami. Od tego czasu jednak zdarzyły się rzeczy, które ten kompromis - jeśli był - unieważniły. I nie chodzi tu o ciągle znaczące przyzwolenie dla aborcji (chociaż utrwala się przekonanie, że aborcja w ogóle jest złem, to i tak co drugi ankietowany przez CBOS jesienią 2007 r. twierdził, że kobieta ma prawo podjąć decyzję o aborcji w pierwszych tygodniach ciąży - choć podejmując taką decyzję, powinna się kierować ważnymi powodami). Ani o to, że nie jest trudno znaleźć gabinet lekarski, w którym aborcje się przeprowadza. Chodzi o to, że państwo bimba sobie z zobowiązań, które nałożyła na nie ustawa. Pokazała to sprawa Alicji Tysiąc zmuszonej do urodzenia dziecka kosztem zdrowia. Nie mogła skorzystać z danego przez ustawę prawa wyboru. Polskie państwo jej tego nie zapewniło - nie stworzyło instytucji, do której mogłaby się odwołać, gdy lekarz powiedział "nie". A gdy Alicja Tysiąc dochodziła swoich racji przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka i wygrała, Polska się odwołała. Bo - proszę uważnie przeczytać słowa wiceministra zdrowia z PiS, ginekologa Bolesława Piechy: "Instytucja odwoławcza przysługuje, jeżeli obywatel ma do czegoś prawo. A w polskim prawodawstwie nie ma prawa do aborcji, jest natomiast prawo do ochrony życia poczętego. Aborcja jest od tego prawa wyjątkiem, więc nie ma mowy o instytucjach odwoławczych". Ustawę unieważnia także rozwój farmakologii. 15 lat temu pigułki wczesnoporonne były egzotyczną nowinką. Dziś reklamowane są w prawie każdej gazecie. "Farmakologiczne wywoływanie miesiączki", "bezpieczne bezbolesne wywoływanie miesiączki", "farmakologicznie tanio", "dyskretnie", "antykoncepcja awaryjna po". Wywoływanie miesiączki nie jest przestępstwem, ale trudno uwierzyć, by w Polsce zapanowała nagle epidemia nieregularnych miesiączek. Pigułki można kupić przez internet. Oryginalne i podróbki. Są też rady, jak z leków dostępnych w aptekach, w tym leków bez recepty (!), sprokurować poronną miksturę. Tymczasem rząd spokojnie raz do roku sprawozdaje Sejmowi, jak się wywiązuje z gwarantowania "prawa do ochrony życia poczętego" - aborcji w tych sprawozdaniach jest 200, a może 300. Gdy o tym wszystkim mówię, słyszę: - To czego ty chcesz? Obecną ustawę wyegzekwować? - Czemu nie? Odetnie się kraj od internetu, zamknie się granice i wycofa z aptek co nowsze lekarstwa. Wydaje się to do zrobienia, ale wtedy chyba nikomu nie przejdzie przez gardło słowo "kompromis". - Czyli zmierzasz do zniesienia zakazu aborcji? - drążą moi rozmówcy. A po co? Przecież ten zakaz sam się znosi. Na naszych oczach. Kłopoty z przeprowadzeniem aborcji będą tylko w tych trzech przypadkach dozwolonych przez ustawę. Już teraz przyjeżdżają do Polski na aborcję Irlandki - nie przychodzi im do głowy, że w naszym kraju aborcja jest tak samo nie do przeprowadzenia jak u nich. Chciałabym jednak, byśmy nie nazywali ustawy "kompromisem". Nasz "kompromis aborcyjny" ma tyle wspólnego z kompromisem, co "demokracja socjalistyczna" z demokracją. Kompromis zaś, prawdziwy kompromis, to podstawa demokracji. Ludzie ustępują sobie nawzajem, aby znaleźć rozwiązanie do przyjęcia dla większości. Ale kiedy umawiamy się na jedno, a robimy coś zupełnie innego, to nazywa się inaczej - obłuda. Najwyższa pora też zastanowić się, do czego to prowadzi. Co się dzieje z ludźmi, którzy każdego dnia uczą się, że w tak ważnej moralnie sprawie obowiązuje dwójmyślenie. A kiedy zmienimy język i zaczniemy nazywać rzeczy po imieniu, jasne się stanie, że nie można tej ustawy zostawić w takiej formie jak obecnie. Od redakcji Wiara.pl A całym artykule nie ma ani jednego dowodu na prawdziwość twierdzenia, że "aborcja kwitnie". Jeśli istotnie kwitnie i autorka ma na to dowody, powinna się zwrócić do organów ścigania.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12°C Wtorek
wieczór
9°C Środa
noc
5°C Środa
rano
8°C Środa
dzień
wiecej »