Wielkiej ostrożności trzeba przy interpretowaniu esbeckich raportów, jeśli nie chce się równać do poziomu intelektualnego ich autorów. Trzeba wyzbyć się prostych, czarno-białych schematów, aby ukazać złożoną prawdę o tamtym okresie - napisał w Gazecie Wyborczej abp Józef Życiński.
Gdyby pół wieku temu ktoś zaproponował, aby postawę Ingardena czy Tatarkiewicza wobec stalinizmu oceniać głównie na podstawie ubeckich raportów z teczek, które zakładano cenionym intelektualistom, uznalibyśmy, iż propozycja taka urąga poczuciu honoru, powagi i elementarnej odpowiedzialności za słowo. Tymczasem w obecnych ostrych polemikach wiele środowisk broni stanowiska, w którym podstawę ważnych ocen i wartościowań ma stanowić opinia wyrażona w ramach obowiązków służbowych przez funkcjonariusza wiadomego resortu. Jako wyraz kulturowych meandrów doświadczanych przez nasze pokolenie pojawia się nowa zasada: Ubek locutus, causa finita. Można oczywiście tłumaczyć, że każde środowisko wybiera autorytety historyczne stosowne do bliskich sobie formatów. Czy jednak dezubekizacja myślenia i wnikliwy rachunek sumień nie są bezwzględnie konieczne, jeśli chcemy wyzwolić się ze schorzeń odziedziczonych po PRL? Zamiast troszczyć się o wrażliwość sumień, łatwiej jest powtarzać mantrę, która każe traktować jako prawdę wszelkie zapiski funkcjonariuszy SB. "Esbecy nie mieli bowiem powodów, by okłamywać samych siebie lub system, który tworzyli. Dlatego też w dokumentach dotyczących ich pracy operacyjnej podawali jedynie prawdziwe informacje". Jeśli ktoś odczytywał będzie po latach podobne mantry z początku trzeciego tysiąclecia, będzie wiedział, że jedyną grupę pracowników prawdomównych, odpowiedzialnych i na swój sposób uczciwych stanowili w PRL funkcjonariusze SB. Prostota tego obrazu zostaje jednak podważona w wyniku konfrontacji choćby z treścią niektórych dokumentów ocalałych w IPN. W materiałach opublikowanych przez IPN w Rzeszowie w 2007 r. ("Aparat represji w Polsce Ludowej 1944-1989") znajdują się opracowane przez Pawła Skubisza ważne informacje dotyczące fałszowania pokwitowań i defraudacji funduszu operacyjnego przez kapitana Jana Barana - zastępcy komendanta powiatowego SB w Kamieniu Pomorskim. W jego "Oświadczeniu" czytamy: "Przewinienie moje polega na tym, że może za wiele wydawałem na cele konsumpcyjne, szczególnie alkohol wysokogatunkowy"; jako jedną z przyczyn zaistniałej sytuacji wymienia "brak kontroli wydatkowania funduszu". Brak ten posunięty był do tego stopnia, że w latach 1966-69 do jednej tylko teczki TW "Jaga" kapitan Baran dołączył 16 sfałszowanych potwierdzeń wypłaty na łączną sumę 7600 zł. W raporcie z postępowania dyscyplinarnego jego przełożony mjr Zdzisław Józefkowicz stwierdza, iż kpt Baran "systematycznie podrabiał pokwitowania tajnych współpracowników, przywłaszczając sobie pieniądze, które rzekomo wypłacał agenturze. Fałszowane natomiast pokwitowania formalnie rozliczał zgodnie z obowiązującymi w tym względzie przepisami".
W starożytnym mieście Ptolemais na wybrzeżu Morza Śródziemnego.
W walkę z żywiołem z ziemi i powietrza było zaangażowanych setki strażaków.
Wstrząsy o sile 5,8 w skali Richtera w północno wschodniej części kraju.
Policja przystąpiła do oględzin wyciągniętej z morza kotwicy.
Ogień strawił tysiące budynków na obszarze ok. 120 km kw., czyli powierzchni równej San Francisco.