By Napieralski mógł stanąć za kilka lat na czele rządu, będzie musiał pójść drogą Leszka Millera, czyli zmiękczania stosunku do Kościoła - twierdzi na łamach Rzeczpospolitej politolog z Uniwersytetu Śląskiego Marek Migalski.
W tekście politologa czytamy: Taktyka wprowadzanie przez SLD zapateryzmu jako ważnego przesłania tej formacji jest sensowna. Partia, która balansuje na granicy progu wyborczego, nie może zlekceważyć poważnej grupy społecznej, która jest za liberalizacją ustawy antyaborcyjnej, legalizacją eutanazji, ograniczeniem roli Kościoła w życiu społecznym itp. W poszczególnych sprawach za wzmiankowanymi kwestiami w sumie opowiada się kilkadziesiąt procent Polaków. To elektorat, którym Sojusz wzgardzić nie może. Zwłaszcza że pozostałe partie parlamentarne (PO, PiS i PSL) są w tej materii podobnie konserwatywne i ta część społeczeństwa, która wyznaje bardziej liberalne poglądy w sferze aksjologii, nie odnajduje w Sejmie innego wyraziciela swojego światopoglądu. Niefrasobliwością ze strony Grzegorza Napieralskiego byłoby zatem zaniedbanie tego elektoratu. Jednak szef SLD nie może w swym permisywizmie iść za daleko, by nie zrazić tradycyjnego wyborcy tej partii, to znaczy symbolicznego emerytowanego hutnika, byłego działacza PZPR z Sosnowca. On nie zaakceptuje legalizacji małżeństw homoseksualnych czy adopcji przez nie dzieci. Dlatego Napieralski słusznie robi, eksponując swój antyklerykalizm (całkowicie akceptowalny przez żelazny elektorat) i jednocześnie nie pokazując się na Paradzie Równości – to przyprawiłoby owego postpeerelowskiego wyborcę o palpitację serca, bowiem w swoim stosunku do gejów i lesbijek jest on równie konserwatywny jak zwolennik PiS czy PO. Nie oznacza to, że komunikat antyklerykalny ma być jedynym lub nawet najważniejszym w przekazie politycznym płynącym z ulicy Rozbrat. Podstawą musi być walka o wykluczone i upośledzone (w sensie ekonomicznym) grupy społeczne, o poprawę ich codziennej egzystencji. Drugim przesłaniem musi być bój o dobre imię PRL – mniej więcej połowa Polaków pozytywnie wypowiada się o tym okresie naszej historii i bez względu na to, jak słuszny lub niesłuszny jest to pogląd, partia lewicowa nie może tego faktu zlekceważyć. Stosunek do przeszłości był jednym z najważniejszych tzw. cleavages (podziałów socjopolitycznych) po 1989 roku i wśród wyborców lewicowych przygniatająca większość afirmatywnie wypowiada się o rządach Władysława Gomułki, Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego. Lider lewicy musi więc wykorzystywać ten fakt i walczyć o rehabilitację PRL, która dla milionów naszych rodaków ma konotacje zdecydowanie pozytywne. Dopiero na trzecim miejscu powinna się znaleźć walka z Kościołem o laicki charakter państwa. Nie tylko dlatego, że jest to materia mniej istotna dla potencjalnych wyborców Sojuszu, ale także dlatego, że może przyjść czas, gdy ten komunikat trzeba będzie schować do szafy. Jak już napisałem, wyeksponowanie obecnie tego właśnie komunikatu jest sensowne, bo SLD walczy o przeżycie i każdy sposób na zaistnienie we wdzięcznej pamięci elektoratu jest dobry. Ale jeśli Napieralskiemu się to uda, jeśli uratuje swoją partię i wprowadzi ją do następnego Sejmu z kilkunastoprocentowym poparciem, to przyjdzie – być może – pora na powalczenie nie tylko o bycie w polityce, ale także o pierwsze miejsca w wyborach. Choć perspektywa ta wydaje się odległa, to już dziś można prognozować, że aby zrealizować sen lewicy o powrocie do władzy, konieczne będzie odrzucenie zapateryzmu lub co najmniej jego ograniczenie. By Napieralski mógł stanąć za kilka lat na czele rządu, będzie musiał pójść drogą Leszka Millera z 2001 roku, to znaczy raczej zmiękczania stosunku do Kościoła i przymilania się do niego niźli frontalnego ataku. Dziś oglądamy wprawdzie antyklerykalne tyrady i filipiki Millera, ale warto pamiętać, że nim doszło do sytuacji, w której ściga się on z Napieralskim w antyklerykalizmie, w czasach swego premierowania był wobec hierarchów niewymownie usłużny. Bo też zdecydowana większość Polaków ma pozytywny stosunek do Kościoła i powtórka z Hiszpanii nie jest nad Wisłą możliwa – nie ta historia, nie ten model relacji między narodem a katolicyzmem. Antyklerykalizm nie uczyni więc Napieralskiego premierem naszego kraju, ale może mu umożliwić wyprowadzenie partii z kryzysu. Jeśli szef SLD obnaży konserwatyzm Platformy, narzuci swoją wersję w debacie publicznej, podzieli społeczeństwo według swoich upodobań i korzystnych dla własnej formacji tematów, może odbudować siłę Sojuszu. Może nie na taką skalę jak wtedy, gdy partia zbierała 41 proc. głosów, ale na tyle, by liczyć się na polskiej scenie politycznej i być ważnym graczem w tworzeniu rządów. Zapateryzm szefa SLD jest więc jak najbardziej sensowny z punktu widzenia krótkoterminowych interesów tej formacji. Ale w przyszłości, gdyby Sojusz wrócił do pierwszej ligi politycznej, będzie musiał zostać porzucony lub ograniczony. Na razie wygląda na to, że Napieralski nie popełnia błędu, eksponując ten wątek w przekazie społecznym.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.