„Odkryć w sobie mnicha" - to tytuł książki znanego austriackiego polityka i publicysty Heinza Nussbaumera poświęconej duchowości Góry Athos. To tam od ponad 20 lat spędza on część letnich wakacji.
W swojej książce zachęca do pójścia odwieczną drogą duchowości monastycznej. Opowiada o szczęściu jakie płynie z ciszy i kontemplacji. Prezentacja książki wydanej nakładem IW PAX odbędzie się 25 lutego na KUL w Lublinie a 26 lutego w Austriackim Centrum Kultury w Warszawie. W rozmowie z KAI Nussbaumer zaznaczył, że w książce stara się pokazać drogi do darów ciszy i milczenia, do prostoty i „lekkiego bagażu”, do radości, wdzięczności i szczęścia – dróg, które nie wyłaniają się ze strategii „wellnes”, czy „fitness”, lecz ze zdolności spojrzenia głęboko w swoje serce, do posłuchania swego wnętrza osiągając w ten sposób – już tu i teraz - najwyższy wymiar spokoju duszy. Za KAI publikujemy tekst rozmowy. Rzadko się zdarza, żeby osoba żyjąca tak bardzo „w świecie” decydowała się na tak radykalnie odmienny tryb życia – raz w roku, ale regularnie od wielu lat spędzać cześć wakacji w „republice mnichów” . Czym się Pan kierował w wyborze takiej właśnie formy „odnowy duchowej”? Heinz Nussbaumer: Mój pierwszy kontakt z Athos był raczej kwestią przypadku. Kiedy pracowałem jako rzecznik w kancelarii prezydenta Austrii, poszukiwałem miejsca, w którym przynajmniej raz w roku byłbym nieosiągalny, również dla samego prezydenta, któremu mógłbym powiedzieć, że udaję się gdzieś, gdzie naprawdę nie funkcjonują telefony. Jest bowiem różnica między tym, że gdziekolwiek jestem, można mnie osiągnąć telefonicznie, kiedy jeden telefon może zrujnować cały dzień i tym, kiedy jestem – choć na krótko - całkowicie „poza zasięgiem”. Tak więc to stres związany z trudami pracy zawodowej spowodował, że postanowiłem udać się na medytacje do klasztoru. Dlaczego właśnie Athos? W Austrii przecież jest wiele pięknych klasztorów oferujących podobne warunki. Był to wybór czy przypadek? - „Winę” za to ponoszą moi przyjaciele. Dowiedziawszy się o moim zamiarze zaproponowali mi wspólną wyprawę na Athos i taką formę wyłączenia się na krótki czas ze świata. W ten sposób umożliwili mi ucieczkę od życia zawodowego. Muszę przyznać, że nawet później, kiedy telefony komórkowe już funkcjonowały na Athos, nie powiedziałem o tym nawet prezydentowi. Z perspektywy Athos dostrzegłem, że przecież „ważność” człowieka stoi w bezpośrednim związku z jego stałą osiągalnością: jeśli ktoś dwa, trzy razy próbuje nas „złapać” telefonicznie i to mu się nie udaje, potem może się okazać, że już nie jestem dla niego ważny. Przywykliśmy już do tego, że zawsze mamy blisko telefon i ciągle po niego sięgamy, by z kimś wspólnie rozwiązać jakiś problem, czy po prostu porozmawiać. Kiedy jesteśmy pozbawieni tej możliwości, zdumiewająco szybko potrafimy się przestawić. Athos i Pana późniejsza przyjaźń z mnichami to sprawa przypadku, czy też przygotowywany plan? - Oczywiście, nikt nie musi jechać na Athos, aby tam odświeżyć swoją duchowość. Ja przede wszystkim myślałem o ucieczce od codziennej bieganiny. To był mój pierwszy motyw. Z czasem stopniowo otwierał się przede mną świat, który przede wszystkim był niewypowiedzianie piękny i pełen wspaniałych dzieł sztuki, potem narodziła się ciekawość, zainteresowanie, a wreszcie ogromna fascynacja duchowością prawosławną. Z tej fascynacji wyrosła osobista bliskość i przyjaźnie z mnichami. Teraz, po ponad 20 latach naszych kontaktów, mogę śmiało powiedzieć, że łączy mnie z mnichami tak głęboka bliskość i zaufanie, że prowadzą ze mną bardzo osobiste rozmowy, których nie odważyliby się prowadzić z nikim innym. W książce czytamy, że „Athos jest wszędzie”. Dlaczego więc wybrał Pan właśnie to miejsce? - To prawda: zawsze powtarzam to samo zdane: jeśli pragniesz skupienia, odizolowania na pewien czas od świata, nie musisz jechać na świętą górę prawosławia, by tam „naładować akumulatory” swojej duchowości. Nie musisz jechać aż na Athos, nie musisz też zamykać się w murach któregoś z klasztorów – po prostu musisz szukać jej w sobie. Oczywiście Athos ma swój specyficzny wymiar. Wyjątkowość Athos, w odróżnieniu od innych „miejsc ciszy i odosobnienia“ polega między innymi na tym, że jest to jednocześnie świat życia klasztornego i zarazem cel pielgrzymek; że można się tu całkowicie odizolować od świata i mieć świadomość, że także poza klasztorami nie utraci się skupienia. Dla porównania, jeśli wychodzę z któregoś z austriackich klasztorów, od razu znajduję się pośród codziennego życia. Na Athos wychodzę z klasztoru i nadal jestem w cudownym, chronionym krajobrazie. Mogę iść 50 kilometrów w jedną i 12 kilometrów w drugą stronę, a więc mogę chodzić po tym wielkim terenie myśląc, medytując, podziwiając piękno przyrody i architektury, mogę modlić się, śpiewać na głos – robić co zechcę – i ciągle „nie jestem w tym świecie”. To jest z pewnością coś wyjątkowego. Jak przyjmują ci spokojni, odcięci od świata mnisi kontakt z człowiekiem takim jak Pan: otwartym, radosnym, spontanicznym? - Doświadczyłem przede wszystkim, że mnisi na Athos o wiele mniej są wyizolowani ze świata niż oczekiwalibyśmy tego od osób, które „wyparły się świata”. Choć nie ma tam telewizji, nie ma gazet, ani radia, ciągle zaskakuje mnie, jak wiele informacji przynoszą z sobą pielgrzymi. Mnisi też przyjmują swoich gości - członków rodziny i bliskich przyjaciół - i oni też są dla nich źródłem informacji o świecie, od którego się odcięli. W naszych rozmowach ciągle powtarzają, że „wy, tam w świecie, macie o wiele trudniejsze życie niż my”. My zbudowaliśmy wokół siebie mury i wiemy, że aż do śmierci będą one nas chroniły i tu mamy zapewnione podstawowe potrzeby życiowe, jak jedzenie, ubranie. Ta forma życia zapewnia nam utrzymanie dystansu wobec wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz. Mnich na Athos nigdy nie jest sam. Jeśli musi udać się np. do Salonik do szpitala, zawsze towarzyszy mu drugi mnich. A kiedy wracają, mówią, że powracają „całkowicie zbici z tropu” , bo widzą, jak trudno jest ochronić w tym świecie to, co najważniejsze. I dlatego „wam trudniej jest żyć niż nam”. Podziwiamy tylko, jak w tym „zwariowanym świecie ” potraficie jeszcze być ludźmi wierzącymi.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.