Nie jestem wielbłądem!

Komentarzy: 3

Andrzej Macura

publikacja 15.12.2007 12:46

Sporo się ostatnio pisało o maturze z religii. Niespecjalnie lubię ten temat komentować. Bo często trzeba by zacząć od wytknięcia wypowiadającym się mizernej znajomości tematu. Dlatego w sumie ucieszył mnie zamieszczony w Dzienniku komentarz Piotra Zaremby.

Dlaczego? Ktoś w końcu zauważył, że skoro religia jest przedmiotem, i to przedmiotem obecnym pod postacią teologii na różnych uniwersytetach (nie tylko katolickich), to istnieje potrzeba, by można było zdawać z tego przedmiotu maturę. Bez tego mamy dziwaczny wyjątek w systemie edukacji. Oczywiście można się bez tego obejść. Pytanie tylko w imię czego. Bo jeśli będzie to suwerenna decyzja Kościoła, to w porządku. Jeśli narzucenie wierzącym przez „trzymających władzę” (nie chodzi mi w tej chwili o rząd) pozycji obywateli drugiej kategorii, to będzie to dyskryminacja. W rozważaniach Piotra Zeremby niepokoi mnie jednak coś innego: powtarzanie jak mantry tezy, że matura z religii jest dla leniuchów i krętaczy. Założę się o paznokieć na dużym palcu mojej stopy, że pan Zaremba ze szkołą dawno nie miał nic wspólnego. Zwłaszcza ponadgimnazjalną. I nie ma zielonego pojęcia jak wygląda dziś egzamin maturalny. To zresztą grzech wielu piszących w tej sprawie. Radzę popytać nauczycieli. Z bardzo różnych szkół. Nie tylko tych renomowanych. Tym bardziej, że z powodu reformy młodzi ludzie mniej dziś się kierują łatwością zdania przedmiotu ale tym, jaką uczelnię wybierają. Matura do niczego innego w praktyce nie jest już dziś potrzebna. No, chyba że ktoś chce wykonywać zawód, który oprócz przygotowania specjalistycznego wymaga zdanej matury. Ale wtedy i z maturą sobie poradzi... Przy okazji zwrócę uwagę na jeszcze jedno. Przekonanie, że religia nie jest przedmiotem wymagającym jest złudne. Widać to choćby w teleturniejach, których uczestnicy świetnie znają mitologię grecką i rzymską, a często nie mają zielonego pojęcia o podstawowych (tak, podstawowych) sprawach związanych z Biblią czy chrześcijaństwem. A sądzę, że w katolickim kraju większość z nich jest katolikami. Jak jest różnica między tym, że jeden egzamin zdał, a drugiemu się zdawało że lata, tak jest przepaść między przekonaniem o znajomości w co wierzę a faktyczną wiedzą na ten temat. Kto ma wątpliwości niech zajrzy do serwisu zapytaj.wiara.pl. Kościół w Polsce powinien dobrze się zastanowić, czy rzeczywiście chce, by religia była przedmiotem zdawanym na maturze. Moim zdaniem lepsza od prostej decyzji biskupów byłaby poważna debata na ten temat. Debata z udziałem nie tylko diecezjalnych wizytatorów, ale także i przede wszystkim katechetów. Zarówno duchownych, jak i świeckich. To oni na co dzień zmagają się ze szkolną rzeczywistością i najlepiej znają realia. Zrobienie z religii przedmiotu maturalnego – moim zdaniem – wymaga przebudowania programów nauczania. Bo do tej pory wszystko w katechezie szło w kierunku odwrotnym. To znaczy uciekano od usystematyzowanej wiedzy na rzecz kerygmatu i doprowadzania do osobistych wyborów, co w rzeczywistości szkolnej niejednego katechetę zresztą irytowało. Tym, którzy w to nie wierzą, radzę przejrzeć podręczniki metodyczne sprzed lat i dzisiejsze. Pewnie jednak będzie tak, jak z religią w szkole: katechetom do maja 1990 roku mówiono, że wycofanie religii ze szkół było błogosławioną winą komunistów (z wielu powodów), a od września religia stała się jednym ze szkolnych przedmiotów. Cóż… Nie zmienia to jednak faktu, że Kościół w demokratycznym państwie ma prawo domagać się, by religia była równoprawnym szkolnym przedmiotem. Traktowanie jej po macoszemu jest po prostu wobec wierzących niesprawiedliwe. Dlatego cieszę się, że ktoś zauważył w końcu, iż ludzie wierzący nie są obywatelami drugiej kategorii, którym można dyktować czego mogą, a czego nie mogą się domagać. Bo powoli zaczynało mnie już męczyć przekonywanie, że jako wierzący nie czyham na niczyją wolność. I że wielbłądem też nie jestem.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..