Ks. Tomasz Halik, „czeski Tischner", od kilku dni promuje w Polsce swoją książkę „Noc spowiednika. Paradoksy małej wiary w epoce postoptymistycznej". Spotkania z autorem i towarzyszące im żywe dyskusje pokazują jasno: nie ma jednego języka w Kościele. I, dzięki Bogu, nie będzie.
Co by się stało, gdyby tylko franciszkanie mieli monopol na życie zakonne? Albo jezuici? I gdyby w parafii mogły działać tylko grupy oazowe, a dla „neonów” nie byłoby już miejsca? A w episkopacie byliby tylko sami biskupi Życińscy lub tylko biskupi Michalikowie? Tak samo można powiedzieć o doświadczeniach Kościoła w różnych krajach. Polski katolicyzm nie jest uniwersalny, podobnie jak amerykańska pobożność nie mówi wszystkiego o chrześcijaństwie. Nawet najbardziej odpowiadająca mi duchowość francuska nie każdemu musi przypaść do gustu (czyt. do duszy). Modlitwa Jezusa „aby byli jedno” dotyczyła jednej wiary, nadziei i miłości chrześcijan, ale nie jednego wzoru habitów, konspektów formacyjnych czy jednej wrażliwości duszpasterskiej. Nawet Eucharystia jest zbyt bogatą rzeczywistością, żeby nazywać ją tylko Ofiarą, zapominając, że jest także Ucztą. A Kościół jest Winnicą, ale też Owczarnią, a przecież i zapach w obu budynkach inny, i kwalifikacje rożne potrzebne. Kto się sprawdził na winobraniu, niekoniecznie musi się odnaleźć przy strzyżeniu owiec. Słuchając wczoraj dyskusji w Katowicach wokół książki ks. Halika, miałem poczucie, że „starcie” dwóch doświadczeń Kościoła – czeskiego i polskiego – nie musi oznaczać konfliktu. Chociaż tak ktoś mógł to odebrać. Nikt się za brody nie targał, jak starożytni ojcowie soborowi, a przecież i tamci dogmaty jakoś rozeznawali i ogłaszali, mimo podbitych oczu. W Katowicach doszło do pewnego, nie tylko akademickiego, starcia między rozumieniem „małej wiary”. Dla Tomasza Halika to wiara „po przejściach”, rodząca się często na zgliszczach zwątpienia, w wyniku osobistych poszukiwań. W domyśle – nie rodząca się w religijności masowej, tradycyjnej, której nie towarzyszy jakaś pogłębiona, osobista refleksja”. „Stronę” Halika trzymał też o. Tomasz Dostatni OP. Tłumaczył czeskiego gościa, że jego doświadczenie Kościoła jest zupełnie inne od naszego. To kraj, który w ciągu 300 lat z całkowicie katolickiego stał się jednym z najbardziej ateistycznych w Europie. I w którym program katolicki w TV jest okienkiem między blokiem dla homoseksualistów a poradami kuchennymi. Dla Halika wiara rodząca się w takim środowisku, z wyboru, a nie z przydziału, jest właśnie ową „małą wiarą. Jest nią także poszukiwanie, po omacku, z wątpliwościami i pytaniami. I wymaga ona, mówi Halik, współczującej troski duszpasterskiej. Tak on widzi swoją rolę w Kościele. Z drugiej strony, ks. Jerzy Szymik i ks. Tomasz Jaklewicz starali się bronić naszego doświadczenia religii, masowej i często tradycyjnej. Ale – pytał ks. Jaklewicz – czy to oznacza, że w masowości nie ma głębokich doświadczeń duchowych? Czy „masówki” z Janem Pawłem II nie pozostawiły śladu w pojedynczych osobach? Czy duże ruchy odnowy, obok wspólnotowego przeżywania wiary, nie kładą nacisku na osobistą więź z Jezusem? A jeśli w tej masowej religijności rzeczywiście nie ma pogłębienia – mówił ks. Szymik – to może i ona potrzebuje owej „współczującej troski”? Jest mi bliskie podejście Halika, nie bez powodów nazywanego często „czeskim Tischnerem”. Ten ostatni powiedział kiedyś do kolegi: „Wiesz co, mnie Kościół w ogóle nie interesuje, Kościół poradzi sobie beze mnie. Mnie interesują głównie ci, którzy są poza Kościołem”. Tacy są też w kręgu zainteresowania Halika przede wszystkim. Także z tego powodu, że jest ich w Czechach większość. I mnie nieraz lepiej rozmawia się z osobami, które, z różnych powodów, pozostają na dystans od wiary. Ale szukają, pytają. A krytycznym spojrzeniem potrafią wykazać obłudę i powierzchowność, grożącą „wiernym sługom”. Ale widzę w takim „duszpasterstwie na obrzeżach” jedno niebezpieczeństwo: uleganie pokusie wyższości wobec tych, dla których wiara jest codziennością. I którzy nie mają już wątpliwości. Ja też najbardziej przeżywam zawsze chrzest dorosłych, a trzęsie mną, gdy widzę rodziców trzymających dziecko, nie wiedzących, o co naprawdę przyszli prosić Kościół. Albo stado hurtowych bierzmowańców, bijących się w kościele przy słowach proboszcza zapewniającego biskupa: „Potwierdzam, że są przygotowani”. Jednocześnie jakie mamy prawo osądzać z góry każdą religijność, wyrosłą z tradycji, a nie z elitarnej pustelni? Trafnie zauważył wspomniany już ks. Szymik, cytując zresztą samego Halika. Czeski kapłan napisał kiedyś, że najważniejszy w Kościele jest spójnik „i”. Nie „albo”, tylko „i” właśnie. To znaczy, że wzruszam się najbardziej losem powracającego syna marnotrawnego i jednocześnie nie odrzucam tych synów, którzy od lat wiernie trwają przy ojcu. Słucham z pokorą świadectwa nawróconego narkomana, który teraz służy w Medjugorje i zarazem buduje mnie wczorajsze wyznanie babci, która codziennie chodzi do kościoła, ma wytarty różaniec i swoją chorobę oczu ofiarowała Bogu. „W domu naszego Ojca jest mieszkań wiele”. Dla jednych i drugich. Ani synowi marnotrawnemu nikt nie ma prawa wypominać, że tak późno wraca, ani do wiernych synów mieć pretensji, że „świata nie zaznali”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.