W Parlamencie Europejskim wiele się zmieni, by wszystko zostało po staremu.
Czy poznajecie Państwo tego pana na zdjęciu? Prawdopodobnie większość nie – ale przyjrzyjcie się mu Państwo dobrze, bo to Jean-Claude Juncker, prawdopodobnie przyszły przewodniczący Komisji Europejskiej, czyli „premier” Unii Europejskiej. O tym, czy zostanie szefem KE zdecydują wybory do Parlamentu Europejskiego, które rozpoczynają się w czwartek, 22 maja. Najpierw do urn pójdą wyborcy w Wielkiej Brytanii i Holandii. 23 maja podążą za nimi Irlandczycy i Czesi (ci głosować będą przez dwa dni). W sobotę 24 maja swój głos oddadzą Łotysze, Maltańczycy, Słowacy i mieszkańcy francuskich terytoriów zamorskich – zaś 25 maja wypada prawdziwa wyborcza „superniedziela”, kiedy to europosłów wybierać będą mieszkańcy pozostałych państw UE, w tym Polacy.
Żadnych różnic
Teoretycznie PE jedynie zatwierdza kandydaturę przewodniczącego KE, przedstawioną mu przez Radę Europejską, w skład której wchodzą szefowie rządów państw członkowskich. Jednak według Traktatu Lizbońskiego RE ma brać pod uwagę wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Co to konkretnie znaczy, nie zostało doprecyzowane, jednak szefowie największych partii paneuropejskich doszli do wniosku, iż najłatwiej będzie wpłynąć na decyzje Rady, wystawiając w wyborach swoich kandydatów na to stanowisko. W ten sposób chcą wywrzeć presję na premierach państw, by ci wybrali człowieka reprezentującego największą frakcję w przyszłym Europarlamencie.
Juncker jest kandydatem centroprawicowej Europejskiej Partii Ludowej (należą do niej także Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe). Według prognoz politologów opracowujących stronę internetową PollWatch2014.eu, to właśnie EPL wprowadzi do PE najwięcej, bo 217 europosłów. Dzięki temu wygra z depczącym im po piętach Postępowym Sojuszem Socjalistów i Demokratów, którzy mają zdobyć 201 mandatów (w tym kilka Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy). Dzięki temu Juncker miałby pokonać Niemca Martina Schulza.
Europejscy ludowcy znów, jak w poprzedniej kadencji, będą mieli prawdopodobnie swojego szefa KE. Jednak trudno wskazać znaczące różnice między kandydatem centroprawicy i centrolewicy. Obaj są zwolennikami dalszej integracji Unii Europejskiej. Zarówno Juncker jak i Schulz chcą wprowadzenia minimalnych stawek podatkowych dla przedsiębiorstw, choć kandydat EPL chce zachować pewne elementy konkurencji podatkowej w UE. Żaden z nich nie chce głębszego angażowania się Unii w kryzys na Ukrainie, podobnie jak rozszerzenia UE na nowe kraje w bliżej określonej przyszłości. Tematyka cywilizacyjna właściwie nie była obecna w tej kampanii.
Zwycięzcy i przegrani
Dlatego też trudno się dziwić Europejczykom, że wymyślony wyścig między rzekomymi kandydatami na przewodniczącego KE mało kogo interesował. Seria debat, w której wzięli udział Schulz i Juncker, a w niektórych także kandydaci liberałów, zielonych i skrajnej lewicy, okazała się medialną klapą. Zmiana, po wielu latach, kierownictwa w Komisji Europejskiej z centroprawicowego na centrolewicowe, nie będzie miała większego wpływu na zmianę kursu UE.
A jednak te wybory przyniosą przemiany w składzie Parlamentu Europejskiego. Gdy przyjrzymy się prognozowanym przez PollWatch rozmiarom poszczególnych frakcji, okazuje się, że centroprawica straci jedną piątą mandatów. Wybory skończą się sporymi stratami także dla euroentuzjastycznych Sojuszu Liberałów i Demokratów dla Europy oraz Europejskiej Partii Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego. Nie wiadomo, czy frakcja, do której należą obecnie europosłowie Prawa i Sprawiedliwości oraz Polski Razem (czyli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) w ogóle przetrwa te wybory, bo może się okazać, iż jej członkowie wejdą do PE w zbyt małej ilości krajów, by mogli stworzyć grupę. Być może brytyjscy Konserwatyści i PiS, którzy stanowią trzon EKiR, będą musieli sięgnąć po posiłki z Niemiec (euroreformatorska Alternatywa dla Niemiec będzie miała prawdopodobnie 6 mandatów) i Belgii (jeśli przekonają konserwatywnych separatystów z Nowego Sojuszu Flamandzkiego, by porzucili frakcję Zielonych).
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.