Spotykając ludzi bezrobotnych – bezdomnych – żyjących w skrajnym ubóstwie bardzo często mówimy właśnie tak: „co mnie to obchodzi”, „niech się zabiorą do pracy”, „ci ludzie nie integrują się ze społeczeństwem”. Te słowa przywołał papież w kontekście likwidacji slumsów w Buenos Aires. A to, co powiedział, może zaskoczyć.
Wydaje się, że okrucieństwo zagnieździło się w naszych sercach. Okrucieństwo, które przybiera różną postać: „co mnie to obchodzi”, „niech się zabiorą do pracy”, „ci ludzie nie integrują się ze społeczeństwem”. Te słowa nie są żadnym usprawiedliwieniem, świadczą natomiast o wielkim okrucieństwie – mówił. I dodał: Modlę się i proszę, aby nie byli pozostawieni sami sobie.
Tak, to prawda. „Kto nie pracuje niech też i nie je” – pisał św. Paweł. I zdarzają się – przecież nierzadko – sytuacje, gdy jesteśmy przekonani, że ktoś pracować nie chce. Że mu się to nie opłaca. Że woli (ostatecznie) ograniczyć swoje potrzeby żyjąc na koszt innych niż podjąć wysiłek, który nie stworzy mu istotnie lepszej sytuacji. Bez wątpienia, można się wyuczyć bezradności.
Niemniej słów papieża nie wolno zignorować. Nie chodzi bowiem o to, by karmić bezradność, podsycać zależność, ciągle dawać i dawać, z frustracją rosnącą z minuty na minutę. Nie chodzi o to, by rozwiązywać za kogoś jego problemy. Po pierwsze, nigdy się nam to nie uda. Po drugie: odbiera podmiotowość człowiekowi, któremu usiłujemy pomóc, co z miejsca budzi opór i słuszny gniew. Nie tędy droga.
Owszem, czasem trzeba czegoś bardzo prostego: dachu nad głową, odzieży, sfinansowania leków. Czasem to załatwia sprawę. Najczęściej wtedy, gdy człowiek dotychczas funkcjonował całkiem nieźle, gdy nie stracił jeszcze poczucia własnej godności i wiary w swoje możliwości. Jeśli jednak taka sytuacja trwa długo, jeśli (co jeszcze trudniejsze) podobnie wyglądała sytuacja w rodzinie, jeśli „tak się po prostu żyło”, jeśli brakuje nie tylko innych wzorców, ale też wiedzy czy nawet bardzo podstawowych umiejętności, człowiek sam sobie nie poradzi. Potrzebuje pomocy. Nie tylko materialnej. Przede wszystkim szeroko rozumianej pomocy duchowej. Odbudowania człowieczeństwa.
Powiedzenie „radź sobie sam” jest jak żądanie skoku o tyczce od kogoś, kto nie ma jednej nogi. Tylko nie o wynik sportowy, a o życie tu chodzi.
Stabilna praca, która daje (choćby skromne) utrzymanie owocuje poczuciem panowania nad własnym życiem, pozwala żyć godnie i dzielić się z innymi. Daje radość. To prawda. Ale czasem to jest punkt dojścia, a do przejścia jest długa droga. Owszem, nikt jej nie przejdzie za drugiego. Ale nikt nie jest w stanie przejść jej całkowicie sam.
Zostawić człowieka samemu sobie to pozwolić, żeby się staczał. Czasem, gdy ktoś nie chce podjąć wysiłku drogi, jest to konieczne. Ale nawet wtedy nie może nam być wszystko jedno. Trzeba przynajmniej zachować gotowość do pomocy, gdy człowiek do niej dojrzeje.
„Co mnie to obchodzi”, „niech się zabiorą do pracy”, „ci ludzie nie integrują się ze społeczeństwem” to okrucieństwo – przypomina papież. Zapewne wie, że takie słowa bywają wynikiem bezradności, frustracji czy wręcz wypalenia. O tym także trzeba pamiętać. Nie chodzi więc o to, by komukolwiek stawiać zarzuty. Chodzi o to, by nikt nie został sam.