Wojna domowa w Rwandzie zmieniła moją hierarchię wartości i inaczej spoglądam dziś na ludzi - mówi KAI ks. Jacek Waligórski, polski pallotyn.
Owocem jego wrażeń i przemyśleń z tamtego okresu jest książka „To Ty, Emmo?”. Ks. Jacek Waligórski jako jeden z nielicznych Europejczyków, przebywał w Rwandzie, gdy toczyła się tam bratobójcza wojna w 1994, w której zginęło ok. 800 tys. ludzi. Książka „To Ty, Emmo?”, wydana obecnie przez pallotynów w Polsce, jest wstrząsającym świadectwem przeżyć wojennych. Autor próbuje w niej również znaleźć odpowiedź, jak mogło dojść do tak wielkiej nienawiści między plemionami Tutsi i Hutu, które przez wiele lat żyły w zgodzie. Misjonarz wyjechał do Rwandy w 1973 roku. W latach 1984-93 pracował w ówczesnym Zairze (obecnie Demokratyczna Republika Konga). Od lipca 1994 roku mieszka w Belgii. KAI: Dlaczego Ksiądz zdecydował się na napisanie tej książki? – Wydarzenia, których byłem świadkiem w Rwandzie przez trzy miesiące, począwszy od 6 kwietnia 1994 roku, nie dają mi spokoju. Jest to największy problem mojego życia: ciągle zastanawiam się, jak mogło dojść do straszliwej rzezi między ludźmi, którzy przez lata żyli spokojnie obok siebie. KAI: Spokojnie? Przecież to nie była pierwsza wojna domowa w Rwandzie... – To prawda. Jeszcze przed uzyskaniem niepodległości przez ten kraj (w 1962) dochodziło tam do walk między Tutsi a Hutu, z których najpoważniejsze były w roku 1950. Już w niepodległym państwie walki toczyły się w 1973, wkrótce po naszym przyjeździe i w 1990. Nigdy jednak nie były one tak krwawe jak w 1994 r. Inna sprawa, że każdy z tych konfliktów rodził fale uchodźców, które chroniły się w sąsiednich krajach, przygotowując się do zbrojnego powrotu. KAI: Więc jednak napięcie było… – Ale raczej na poziomie rządzących i partii politycznych. Przed 1994 w Rwandzie działało około 30 partii politycznych, które chciały zyskać poparcie, wykorzystując m.in. szowinizm plemienny. Oczywiście, wiedziano o bojówkach Tutsi, które po roku 1990 szkoliły się w sąsiednich krajach. Wiedziano o oddziałach Hutu – Interahawme (czyli wspólna walka) szkolonych w lasach Rwandy, ale nie sądzę, aby ktoś przewidywał, że może dojść aż to takiej katastrofy. KAI: Jak to napięcie przekładało się na codzienne życie w parafii Księdza? – W ogóle go nie było. W Kansi, podobnie jak w całej Rwandzie, przynależność plemienna była tematem tabu. Po prostu się o tym nie mówiło, choć wszyscy wiedzieli, kto z jakiego plemienia pochodzi. Często zdarzały się małżeństwa mieszane. W mojej parafii komendant policji narodowości Hutu miał za żonę Tutsi, podobnie generał pochodzący z mojej parafii też ożenił się z kobietą z Tutsi. Oba te plemiona współżyły, przynajmniej w mojej parafii, zgodnie. KAI: Kim jest tytułowa Emma? – Jest to postać autentyczna, chociaż w rzeczywistości nosiła inne imię. Postanowiłem zmienić je, gdyż uczyniłem jej małżeństwo z Josephem symbolicznym dla wszystkich udanych związków Hutu z Tutsi. Szczęśliwych małżeństw, które jednak nie wytrzymały ciężkiej próby konfrontacji plemiennej w 1994 roku.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.