Jak nam jeszcze daleko do pełnej jedności? Czy niebawem wpadniemy sobie w ramiona, czy znów byle iskra zniweczy wysiłek wielu lat?
Dla ekumenizmu nadeszły złe czasu – z goryczą stwierdził jeden z naszych czytelników, gdy zauważył, że usunęliśmy z belki na głównej stronie naszego portalu link do serwisu ekumenizm.wiara.pl. Rzeczywiście, łatwo nie jest. Odnosi się wrażenie, że na razie drepczemy w miejscu.
Jak co roku na uroczystości świętych Apostołów Piotra i Pawła przybyła do Rzymu delegacja patriarchatu konstantynopolitańskiego. Jak co roku padają zapewnienia o dokładaniu starań mających na celu przywrócenie pełnej jedności między zwaśnionymi od tysiąclecia Kościołami. Wydarzenia ostatnich lat nie napawają optymizmem. Dialog, po krótkim entuzjazmie z początków pontyfikatu Benedykta XVI, znów wyraźnie zwolnił. Tym razem powodem – paradoksalnie – jest brak porozumienia w kwestiach jurysdykcyjnych w łonie samego prawosławia. Przygotowywane spotkanie Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim a Kościołem Prawosławnym, do którego ma dojść w październiku na Cyprze, zapowiada się obiecująco. Uczestnicy mają omówić rolę Biskupa Rzymu w komunii Kościoła w okresie pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa. Mało jednak prawdopodobne, by poczynione podczas spotkania ustalenia radykalnie ociepliły relacje katolicko-prawosławne. Bo chyba nie tylko o teologię tu chodzi. Ciągle jeszcze na Wschodzie pobrzmiewają echa starego powiedzenia: „lepszy turecki turban niż papieska tiara”. Trudno przełamać uprzedzenia, gdy mają one korzenie w bolesnej historii. To praca na lata. Wymagająca dekad budowania zaufania i szacunku. Nierozstrzygnięte kwestie jurysdykcyjne w łonie prawosławia dodatkowo sprawę komplikują. Trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że nieprzejednane stanowisko wobec katolików jest wykorzystywane w wewnętrznych sporach, stając się miernikiem prawosławnej ortodoksji. Jak ocenić w tej perspektywie szanse na odbudowanie jedności?
Niespecjalnie należy liczyć, że nowego ducha w relacje katolicko-prawosławne tchnie przygotowywany od lat panprawosławny sobór. Historia pokazuje, że czasy posoborowe charakteryzuje raczej zamęt spowodowany walką o wdrożenie w życie soborowych ustaleń. Sobór Watykański II, otwierając Kościół katolicki na inaczej wierzących był raczej wyjątkiem. Całkiem możliwe, że nadzieje iż konsensus między prawosławnymi zbliży nasze Kościoły mogą okazać się płonne. Perspektywy, po ludzku, nie są więc zbyt ciekawe.
Głupio zerwaliśmy jedność tysiąc lat temu. Zmarnowaliśmy szansę pojednania na Soborze Florenckim i później, licząc że częściowe unie z czasem problem rozwiążą. Nie wykorzystaliśmy wielkiej okazji, jaką było zniesienie przez Atenagorasa I i Pawła VI anatem rzuconych przed wiekami na przedstawicieli Rzymu i Konstantynopola. Dziś też byle błahostka może zniweczyć wysiłki wielu lat. Całą nadzieja w tym, że zarówno katolicy jak i prawosławni zdecydują się szukać jedności na drodze odważnego poszukiwania prawdy w duchu miłości, a nie tylko teologicznych ustaleń i formalnych zobowiązań. Bez tego nie tylko perspektywy będą niepewne, ale można się też spodziewać, że podobnie jak dawniej byle iskra obróci w popiół wysiłki wielu lat.
«« | « |
1
| » | »»