20-lecie wznowienia stosunków dyplomatycznych między Warszawą a Watykanem. Od ustanowienia nuncjatury w Warszawie w roku 1555 Polska dwa razy wznawiała kontakty ze Stolicą Apostolską. Pierwszy raz 90 lat temu, po zaborach i 20 lat temu po przemianach w roku 1989.
- Okazało się, że tym nuncjuszem został mianowany właśnie Ksiądz Arcybiskup. To było 26 sierpnia 1989 r. w Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej. Nieco wcześniej, bo 17 lipca, po wymianie listów między ministrem spraw zagranicznych i kard. Angelo Sodano, oficjalnie ogłoszono, że stosunki dyplomatyczne, i to w randze nuncjatury i ambasady, zostają wznowione. Księże Arcybiskupie, chciałbym zapytać o klimat tych pierwszych lat posługi. Czy można mówić, że była szczera wola współpracy?
Abp J. Kowalczyk: Odpowiadając na to pytanie chcę zaznaczyć bardzo dla mnie ważną sprawę i okoliczność. Otóż ja nie myślałem o tym, że pojadę do Polski jako nuncjusz. Ojciec Święty, po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych 17 lipca 1989 r., w jedną niedzielę w Castel Gandolfo zaprosił mnie na modlitwę Anioł Pański i na obiad. Powiedział mi wtedy: „Pójdziesz do Polski na nuncjusza”. Dla mnie to było ogromne zaskoczenie. Ojciec Święty dał mi dokładnie do zrozumienia, skąd ta jego decyzja. Ja to później weryfikowałem i muszę powiedzieć, że to była wielka i głęboka myśl Papieża. Przede wszystkim w Polsce przez 50 lat nie było nuncjusza. Kościół w Polsce przyzwyczaił się do pewnego stylu pracy, działań. Trzeba było ten Kościół od wewnątrz znać. Ojciec Święty mi powiedział: „Ty ten Kościół znasz. Z drugiej strony znasz Kurię Rzymską” (bo tutaj spędziłem prawie 20 lat). I mówi dalej: „To będzie bardzo pomocne. Ja jestem papieżem, będą pewne wyznaczniki działania i myślę, że to dla ciebie będzie ważną pomocą. Dlatego potrzebna jest roztropność, ale i konsekwencja, stanowczość, gdy zajdzie potrzeba i tak powoli, według rytmów roztropnych trzeba normalizować sytuację w Polsce”.
Ja tego wysłuchałem i muszę szczerze powiedzieć, że dopiero po latach się przekonywałem, że Papież miał ogromną rację. Obcokrajowiec miałby ogromne trudności, co nie znaczy, że ja jako Polak ich nie miałem. Na przykład było kilku biskupów, którzy przekroczyli 75 lat i żaden z nich nie złożył rezygnacji. Starsi panowie, co tu robić? Więc delikatnie zapytałem: „Czy ksiądz biskup, zgodnie z przepisami nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, podał się do dymisji?”. On mówi: „No tak, byłem na kolacji u Ojca Świętego i powiedziałem głośno, że skończyłem 75 lat. Wtedy Ojciec Święty się uśmiechnął. No, to ja już nie będę pisał”. Ja wtenczas mówię: „Ale przecież ksiądz biskup nie został mianowany uśmiechem, tylko dokumentem, więc żeby lud nie był wprowadzony w błąd, to trzeba to sformalizować”. „Ale ja nie będę pisał”. „Dobrze, to ja napiszę, że ksiądz biskup tą drogą miał złożyć rezygnację i nie wiem, czy Ojciec Święty to dobrze zrozumiał i poczekamy na odpowiedź”. Okazało się, że odpowiedź przyszła, że Ojciec Święty rezygnację przyjmuje; była to formalna odpowiedź, że papież dziękuje za całą pracę i życzy, żeby w miarę możliwości wspomagać biskupa diecezjalnego, ale już nie w charakterze biskupa pomocniczego tylko biskupa-seniora. To taki mały przykład, że trzeba było grzecznie, ale stanowczo i z miłością podchodzić do tych spraw. Dotyczy to także przekazywania diecezji przez odchodzącego biskupa. Wypracowaliśmy w tym względzie pewien model duszpasterski do tego stopnia, że bp Jeż kiedyś mi powiedział: „Człowieku, gdyby to tak było na początku, przed przyjściem nuncjusza, to ci pierwsi, którzy odchodzili, czuliby się na pewno uszanowani, a nie pokrzywdzeni”.
Mówię to, bo nie była to łatwa praca. Natomiast ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych była wielka otwartość. Był bardzo dobry minister spraw zagranicznych pan Krzysztof Skubiszewski, który bardzo cieszył się z tego, że po tylu latach jest nuncjusz. Wiele mogliśmy jako ambasadorowie od niego skorzystać. Często go zapraszałem na spotkania z ambasadorami. Ambasadorowie akredytowani w Polsce pędzili za nim, szukali i często mnie pytali o przemówienia, które wygłaszał także w nuncjaturze, bo dawał tam zarys zasadniczych linii polityki zagranicznej i każde jego wystąpienie było bardzo cenne. Dlatego też wniosłem po pewnym czasie prośbę, ażeby zgodnie z tym, co zostało powiedziane przed nawiązaniem stosunków dyplomatycznych, opracowywana konwencja przyjęła teraz nową formę, nową nazwę: była konkordatem. Ale wymagało to pracy już w nowej rzeczywistości i komisja kościelna, której przewodniczyłem w Polsce, rzeczywiście zaczęła opracowywać nowy projekt konkordatu, oczywiście uwzględniając konwencję.
Przedłożyliśmy projekt tego dokumentu 21 października 1991 r. Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. MSW dosyć długo studiowało ten projekt i 12 marca 1993 r. przedstawiło nam własny projekt. Po jego przestudiowaniu muszę powiedzieć, że znalazłem tam tylko nieco inną szatę słowną, ale istota rzeczy była ta sama. Im bardzo zależało na tym, żeby ich projekt był podstawą dyskusji i dalszych negocjacji odnośnie do dopracowania konkordatu. Zwróciłem się do Stolicy Apostolskiej z pytaniem, jakie stanowisko zająć. Ja sam sugerowałem, żeby ten warunek zaakceptować, bo nie widzę przeszkód, a byłby to także pewien gest w stosunku do władz państwowych. No i rozpoczęły się negocjacje, które zakończyły się 28 maja 1993 r., a 1 czerwca Rada Ministrów przyjęła uzgodniony tekst i upoważniła ministra Krzysztofa Skubiszewskiego do podpisania go, co nastąpiło 28 lipca 1993 r. Ja od Stolicy Apostolskiej otrzymałem wielki autograf Jana Pawła II, którym zostałem upoważniony do podpisania tego dokumentu. Mówię to dlatego, że były takie głosy w Polsce, powątpiewające czy nuncjusz miał upoważnienie. Bo nawet takich dziur szukano, ażeby storpedować ten konkordat, który nie wszystkich cieszył. Pokazaliśmy i przesłaliśmy do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dokument tak, że te wątpliwości nadgorliwców zostały rozwiane.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.