Nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś zginął, a ja przeżyłem. Te słowa często słychać w relacjach ocalonych z tragicznego trzęsienia ziemi w środkowych Włoszech.
Tę tragedię można opowiedzieć na wiele sposobów. Wskazówki zegara na kościelnej wieży w Amatrice zatrzymane na godzinie 3.36, kiedy pierwszy potężny wstrząs uderzył w tę ziemię świętych, zwaną też sercem Italii. Zdjęcie zakonnicy z zakrwawioną twarzą leżącą na ulicy, a obok niej przykryte kocem ciało jednej z ofiar, czy wreszcie radość strażaków, którym po kilkudziesięciu godzinach poszukiwań udało się uratować spod gruzów trzyletnie dziecko. I jeszcze jeden symboliczny obraz. Figurka Matki Boskiej stojąca pośród zawalonych ścian kościoła w Pescara del Tronto. Wokół wszystko zostało niemal doszczętnie zniszczone, figurka jednak przetrwała silne wstrząsy, pozostając w nienaruszonym stanie.
I to pytanie, które tak często słychać w tych godzinach z ust ocalonych: „Nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś zginął, a ja przeżyłem?”. Stawiała sobie je także cudem wyciągnięta spod gruzów siostra Marjana Lleshi. Przez kilka godzin wołała o pomoc. „Gdy oddałam Bogu swoje życie usłyszałam głos ratownika” – opowiada. I dodaje: „Zginęły trzy moje współsiostry. Ja ocalałam, a wcale nie jestem od nich lepsza czy bardziej święta. Miłosierny Bóg ma dla każdego swą drogę” – mówiła przed kamerami. Dom Giuseppe stał na obrzeżach Amatrice, miasta które już praktycznie nie istnieje. To właśnie tam zginęło najwięcej ludzi. „Kiedy się przebudziłem uświadomiłem sobie, że zarwała się pod nami podłoga i łóżko, w którym spałem z żoną właśnie zleciało do piwnicy. Po chwilowym szoku moje myśli pobiegły ku dzieciom i mojej mamie, która z nimi spała w pokoju obok. W kompletnej ciemności zacząłem ich szukać. Po ich pokoju nie było śladu. Myślałem, że to koniec. Nagle usłyszałem głos starszej córki: tato gdzie jesteś. Okazało się, że cała trójka, nie wiadomo jakim sposobem, cała i zdrowa znalazła się w przydomowym ogrodzie” – opowiada mężczyzna. Zginęli wszyscy jego sąsiedzi. Ich domy w jednej chwili obróciły się w pył. „Do końca życia będziemy się pytać, dlaczego to nas Bóg uratował. Wiem, że to był cud” – wyznaje Giuseppe.
W takich chwilach bardziej sobie uświadamiamy kruchość naszego życia i to, że jest ono w rękach Boga. Naturalne jest też pytanie dlaczego dopuścił On tak wielką tragedię i tak wielkie cierpienie ludzi, którzy stracili najbliższych. Zginęło przecież tak wiele dzieci, które w tych miasteczkach spędzały wakacje u dziadków. Ksiądz, którego wyciągnięto spod gruzów jego plebanii powiedział: „Nie ma przypadków, są tylko znaki”. Problem tylko w tym, aby nauczyć się je właściwe odczytywać, a po ich odczytaniu pójść za ich wskazówkami. Gdy stajemy w obliczu tak wielkiej tragedii nawet z perspektywy wiary nie jest to proste. Warto byśmy nie poprzestali na ulotnych wzruszeniu w czasie oglądania telewizyjnych relacji. Chrześcijańską odpowiedzią musi być konkret: gest solidarności i wsparcie modlitewne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.