Najczęściej do budzenia używany jest budzik. Czy Kościół katolicki w Europie ma odpowiednio głośny budzik? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
Przez cztery dni w Gdańsku ponad pięciuset ludzi z dwudziestu dziewięciu krajów starego kontynentu zajmowało się nie byle czym, ale naprawdę istotnymi kwestiami dla całej Europy. Niestety, informacje o tym ważnym spotkaniu praktycznie nie przebiły się do mediów w Polsce.
Pewnie dlatego, że nazwa Pierwsze Katolickie Dni Społeczne dla Europy i temat „Solidarność wyzwaniem dla Europy” nie brzmią tak nośnie, jak „afera hazardowa”, „afera stoczniowa”, „stenogramy podsłuchów” czy „CBA”. A szkoda. Być może na przyszłość warto przy okazji takiego ważnego spotkania wykreować jakiś skandalik, żeby dziennikarze zechcieli się zainteresować. ;-)
„Głównym celem tego europejskiego zjazdu była próba obudzenia tożsamości katolików w Europie, która jest często zbyt rozmyta” – powiedział KAI ks. Piotr Mazurkiewicz, sekretarz generalny Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej, która imprezę zorganizowała. Budzić można na różne sposoby. Niektórzy potrząsają za ramię, inni szturchają, jeszcze inni zdzierają ze śpiącego kołdrę lub polewają zimną wodą. Ale najczęściej do budzenia używany jest budzik. Czy Kościół katolicki w Europie ma odpowiednio głośny budzik? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
W apelu wydanym na zakończenie gdańskiego spotkania można przeczytać: „Europa potrzebuje mężczyzn i kobiet uformowanych w wierze, gotowych w imię Jezusa Chrystusa przyjmować innych z otwartymi ramionami, oddanych wspólnemu budowaniu relacji i instytucji solidarności, w służbie ludziom naszych czasów i w trosce o przyszłe pokolenia”. Moim zdaniem Europa, także w Polsce, ma takich ludzi. Tylko często brakuje tego, o czym uczestnicy Pierwszych Katolickich Dni Społecznych dla Europy najwięcej rozmawiali – solidarności. Tej zwykłej. Tej codziennej. Solidarności w tożsamości.
Wtorkowa (13 października 2009) Gazeta Wyborcza piętnuje dyrektora XXI LO z Łodzi. W szkole, której jest szefem, nie ma „edukacji seksualnej”, bo rodzice zdecydowali, że nie chcą. A czemu nie chcą? Jak donosi dziennikarka Gazety Wyborczej, „Ponieważ dyrektor zapowiedział, że wychowanie seksualne odbywałoby się kosztem przygotowania do matury - z angielskiego, chemii albo geografii”. Zdaniem dociekliwej reporterki, skutki tej decyzji będą dalekosiężne, ponieważ żaden uczeń XXI LO w Łodzi „Nie dowie się w szkole, jak uniknąć HIV, nie nabrać się na pigułkę gwałtu, odmówić seksu albo "nie wpaść" podczas wakacji”.
Dyrektor łódzkiego liceum nie ukrywa swoich motywacji. W rozmowie z dziennikarką Gazety Wyborczej mówi bez owijania w bawełnę: „Jako katolik wolałbym, żeby nie było takich zajęć”. Mało tego. Uzasadnia z pozycji rodzica: „Chciałbym dokładnie poznać program WDŻ, zanim jako ojciec poślę tam swoją córkę. Nie chciałbym na przykład, żeby ją w szkole uczono zakładania prezerwatywy na fantom”. Zdecydowanie deklaruje, że w kierowanej przez niego placówce zajęć o antykoncepcji nie będzie.
Bardzo jestem ciekaw, jak długo jeszcze człowiek, który tak otwarcie przyznaje się do swej katolickiej tożsamości i do tego, że kieruje się nią również w pracy zawodowej, będzie dyrektorem szkoły. Ciekaw jestem, jak wielu innych katolików, pełniących podobne funkcje, będących nauczycielami, stanie solidarnie obok dyrektora XXI LO z Łodzi i też powie „Jako katolik jestem tego samego zdania”. I nie chodzi mi tu wcale o organizowanie jakichś petycji i marszów w obronie dyrektora, na którego donosi jedna z gazet. Chodzi mi o to, aby podobnie postąpili u siebie inni dyrektorzy i nauczyciele, którzy są katolikami. Aby mieli odwagę być katolikami na tym stanowisku, które pełnią.
W cytowanym już apelu z Gdańska czytamy również: „Nie lękajmy się: solidarność jest naszą wspólną przyszłością. Jedność Europy była marzeniem niektórych; stała się nadzieją dla wielu. Dzisiaj naszym obowiązkiem jest zapewnić, aby nadal służyła ona celom globalnej solidarności. Unikajmy niebezpieczeństwa apatii lub nowego nihilizmu. W kształtowaniu Europy opartej o wartości potrzebujemy większego zaufania do kreatywności istot ludzkich”. A ks. Mazurkiewicz dodaje, że „Potrzebna jest głęboka refleksja nad tym, co to znaczy być katolikiem we współczesnym świecie. Nie chodzi o etykietkę, tylko o coś co jest głęboko przeżyte”. Mam wrażenie, że dyrektor XXI LO z Łodzi może być przykładem człowieka, który wie, co to znaczy i nie ma problemu ze swą katolicką tożsamością także w życiu społecznym. Problem w tym, aby nie znalazł się w osamotnieniu. Problem w tym, aby taka postawa, jaką zaprezentował, nie była wyjątkiem, który można napiętnować w mediach. Problem w tym, aby była zwyczajną oczywistością.
Rzecznik Ministerstwa Edukacji Narodowej tłumacząc dziennikarce Gazety Wyborczej dlaczego zajęcia z edukacji seksualnej nie są obowiązkowe, stwierdził: „Liczymy się z wolą rodziców, którzy sami chcieliby dziecku przekazać wiedzę o seksualności”, po czym podobno nieoficjalnie dodał: „To było jedyne, co mogliśmy, żeby się nie narazić na wojnę z Kościołem katolickim”. Gdy to przeczytałem, odezwał się w moich myślach dzwonek, alarmujący niczym budzik: „Czy ten rzecznik też jest katolikiem?”. W kraju, gdzie 95 procent narodu deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego, to przecież możliwe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.