Były milicjant jest już ostatecznie skazany na karę trzech i pół roku więzienia za "sprawstwo kierownicze" zabójstwa trzech osób przez milicję w czasie solidarnościowej demonstracji w stanie wojennym w 1982 r. w Lubinie na Dolnym Śląsku. W piątek Sąd Najwyższy oddalił kasację obrony Jana M.
Tym samym nie będzie uchylony prawomocny wyrok Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 2007 r. wobec tego b. zastępcy komendanta miejskiego MO w Lubinie - jak chciała obrona w kasacji.
Z powodu złego zdrowia M. nie odsiaduje na razie kary i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle będzie wezwany do jej odbycia.
31 sierpnia 1982 r., w drugą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, mieszkańcy Lubina zgromadzili się na rynku, by ułożyć krzyż z kwiatów i śpiewać pieśni patriotyczne. Wznosili też okrzyki: "Uwolnić Lecha" (Wałęsę), "Zamknąć Wojciecha" (Jaruzelskiego). Milicja otworzyła ogień. Od kul zginęli Mieczysław Poźniak, Andrzej Trajkowski i Michał Adamowicz; było wielu rannych. Niektórzy postrzeleni byli przypadkowymi świadkami. Ówczesne władze wszczęły śledztwo, które umorzono z powodu "niewykrycia sprawców".
Proces trzech b. milicjantów zaczął się w 1993 r. i trwał kilkanaście lat. Zapadały w nim wyroki uniewinniające lub umarzające, które potem uchylano. W końcu do więzienia trafili i odsiedzieli wyroki: Bogdan G., b. wicekomendant wojewódzki MO w Legnicy (kara roku i trzech miesięcy więzienia za kierowanie pacyfikacją) i Tadeusz J., b. dowódca plutonu ZOMO (kara dwóch i pół roku).
Jan M. został w swym czwartym procesie skazany w lipcu 2007 r. na siedem lat - na mocy amnestii z 1989 r. karę zmniejszono o połowę. SO uznał, że M. - wbrew ówczesnym przepisom - rozkazał milicjantom użyć ostrej amunicji z broni długiej, a potem opuścił miejsce zajść, nie interesując się tym, co się dzieje. Według SO, to do czego doprowadził M., najlepiej oddają słowa świadka, funkcjonariusza NOMO (Nieetatowe Oddziały Milicji Obywatelskiej - PAP): "M. rozpętał wojnę na ulicach Lubina i uciekł".
"Działania takie mogą mieć miejsce tylko w kraju, gdzie organy porządkowe nie reprezentują społeczeństwa lecz partię lub rządzących. Wyrok ma wywołać refleksję, że ci, którzy sprawują władzę z woli społeczeństwa, nie mogą nigdy przeciwko temu społeczeństwu występować. I nawet upływ czasu nie pozwala pozostać bezkarnym" - tak wyrok SO uzasadniał sędzia Zbigniew Muszyński.
Przyznał, że wyrok nie jest satysfakcjonujący dla rodzin zabitych, m.in. dlatego, że na ławie oskarżonych nie zasiedli bezpośredni sprawcy, których nie udało się ustalić. Przypomniał o zmowie milczenia wśród funkcjonariuszy i o przestrzeleniu broni, przez co nigdy nie ustalono, z której broni strzelano. Ostatecznie broń sprzedano za granicę.
Sędzia tłumaczył, że sąd skorzystał wobec M. z nadzwyczajnego złagodzenia kary, skazując na siedem lat, bowiem od wydarzeń upłynęło 25 lat. "Gdyby oskarżony został skazany tuż po wydarzeniach, dawno temu wyszedłby z więzienia" - mówił. Ponadto sąd zmniejszył karę o połowę, stosując amnestię z 1989 r. Jak tłumaczył sąd, w myśl tej amnestii można zmniejszyć karę o połowę w przypadku kary orzeczonej w wymiarze do 10 lat więzienia; wobec M. można było zastosować amnestię, bo sąd wcześniej nadzwyczajnie złagodził mu karę.
W lutym 2008 r. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu utrzymał wyrok, zaskarżony przez obronę. SA przypomniał, że manifestacja miała charakter pokojowy i demonstranci po ułożeniu krzyża już się rozchodzili, gdy do "akcji wkroczyła milicja".
Z wyroku nie były zadowolone wdowa po Trajkowskim - Stanisława i matka Poźniaka - Bronisława. Zgodnie mówiły, że wyrok jest zbyt niski "jak za zabicie ludzi". "I co z tego, że M. pójdzie do więzienia na trzy i pół roku. Mój syn nie żyje" - mówiła Poźniak.
Reprezentujący rodziny zabitych mec. Henryk Rossa mówił, że ława oskarżonych była za krótka i powinno było na niej zasiąść o wiele więcej osób: od bezpośrednich sprawców po członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Obrona złożyła kasację do SN, wnosząc o uchylenie wyroku i uznając ocenę sprawy przez SO za "tendencyjną". W kasacji twierdzono też, że SO orzekał w niewłaściwym składzie, bo sędzia Muszyński miał być delegowany z sądu wojskowego niezgodnie z przepisami.
Na piątkowej rozprawie w SN prokuratura wniosła o oddalenie kasacji jako "oczywiście bezzasadnej", argumentując, że sądy nie dopuściły się żadnych rażących uchybień. W SN nie stawił się nikt z obrony M.
SN uznał, że kasacja była bliska uznania za "oczywiście bezzasadną". Jak mówił w ustnym uzasadnieniu postanowienia SN sędzia Tomasz Artymiuk, kasacja była "pewną manipulacją i próbą wmanewrowania SN". Podkreślił, że zawierała ona cytaty z wypowiedzi świadków, którzy mieli w SO mówić o rzekomych naciskach na nich - podczas gdy w rzeczywistości takie ich słowa nigdy nie padły.
SN przyznał, że były "pewne nieprawidłowości" po stronie resortu obrony przy delegacji sędziego wojskowego, ale nie miały one wpływu na całą sprawę.
Proces lubiński po raz pierwszy rozpoczął się w 1993 r. Po dwóch latach sąd uniewinnił Bogdana G. z braku wystarczających dowodów. Sprawy Jana M. i Tadeusza J. umorzono z powodu przedawnienia. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w 1996 r. uchylił ten wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Drugi proces rozpoczął się w 1997 r., ale i tym razem oskarżeni nie zostali ukarani. Sąd uznał, że są oni, co prawda, winni śmierci manifestantów, ale kara za to podlega umorzeniu, bo sprawę obejmuje amnestia z 1984 r. Sprawa ponownie trafiła do Sądu Apelacyjnego, który zmów uchylił wyrok, ale ze względów proceduralnych. Pod uzasadnieniem wyroku podpisało się dwóch sędziów i czterech ławników, czyli o jednego za dużo. Ostatecznie sprawę rozstrzygnął Trybunał Konstytucyjny. Zadecydował, że wrocławski sąd nie mógł wobec oskarżonych ponownie zastosować amnestii z 1984 r.
Didier Reynders jest podejrzewany o pranie brudnych pieniędzy.