Pokornie i rozważnie ruszamy do Ghadamesu do słynnego miasta zwanego „Bramą Sahary”
8-10 dzień wyprawy - 12 - 14 listopada 2009 - 320 km przez Hamadę w 3 dni
Pejzaże i klimaty
Otaczają nas kolory. Intensywne i płowe. Kolory piasku – rdzawego, rudawego, ceglanego, pomarańczowego, kwarcowego, khaki, bursztynowego, beżowego, brunatnego, sepiowego, kredowego i wapiennego. Ponad nami nienaganny błękit nieba i rozpalona żółć słońca. Czasem zaskoczy rzadka zieleń kulistych niskich krzaków.
Pustynia maluje pejzaże. Widzimy namiastkę pustyni australijskiej z jaskrawo czerwonym piaskiem i małymi zielonymi krzaczkami. Podziwiamy typowo westernowe krajobrazy, jak z amerykańskiej Monument Valley, z „kapeluszowatymi” ostańcami. Obserwujemy żwirowe, płowe bezkresne „żużlowiska”. Jedziemy przez głębokie i szerokie doliny przypominające koryta nieistniejących gigantycznych rzek. Nieśmiało jeszcze pojawiają się pierwsze małe diuny piaskowe, których powierzchnie wiatr rzeźbi w cyklicznie powtarzające się rzędy rozedrganych fal.
Wiatr jest tu rezydentem. Czasem tylko, znużony ogromem przestrzeni, odpocznie przez jeden dzień i wtedy, chyba dla żartu, kręci małe trąby powietrzne. W tych minitornadach piasek w metrowej wysokości odwróconym stożku wiruje opętańczo, jakby chciał zmaterializować dżina – ducha pustyni.
A wokół nas przestrzeń, jakiej w życiu nie widzieliśmy. Przestrzeń totalna, wszechogarniająca. Niczym niezmącona dal. Horyzont jak okiem sięgnąć jest tak daleko, że ma się wrażenie, iż jego linia niknie w rozedrganych od słońca mirażach. Pustynia z początku przeraża, ogrom przestrzeni potęguje niepewność. Niepewność podróżnika, który nie wie, dokąd dojedzie, gdzie będzie spał wieczorem. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, płynie przez nas. Krzyczę na całe gardło: „Noooooooowaaaaaaaaaaaak!”
Droga z Nalut do Sinauen Wysiłek
Z czasem jednak oswajamy przestrzeń, adaptujemy się do pozornej monotonii hamady (pustyni skalistej), przez którą jedziemy. Dostrzegamy coraz więcej i to my zaczynamy płynąć – pewniejsi z każdym kilometrem. Droga w nieznane zaczyna się materializować, czujemy przepływ mocy. Wiemy, że będzie ciężko, ale damy radę.
Nasi bliscy wspierają nas myślami. W mojej głowie wciąż dźwięczy z troską wypowiedziana sentencja: „Tylko nie walcz. Słuchaj!” W ten właśnie sposób pokonujemy ostatnie 3 dni. W czwartek (12 XI 2009) dojeżdżamy po 62 kilometrach do Nalutu. Na zakończenie dnia atakujemy ostry podjazd na szczyty masywu Dżabal Nafusa. W piątek przejeżdżamy 140 kilometrów do Sinawan – mordercze 7 godzin na rowerze, który wraz z wypełnionymi 4 sakwami waży ok. 50 kilogramów. Ten dzień mieliśmy szczęśliwie bezwietrzny, jedyny jak do tej pory. I w końcu kolejne 116 km do Darj, z bocznym wiatrem jako jednym z głównych bohaterów dnia.
Samochody i drogi
Nieodłącznym elementem ostatnich 3 dni wyprawy są mijające nas samochody. Kierowcy niemalże wszystkich aut radośnie nas pozdrawiają, widząc obrazek w Libii naprawdę unikalny – rowerzystów na pustyni. Rowerzystów sunących zwartym szeregiem w jednakowych strojach, na jednakowych rowerach, z przyczepkami, na których zatknięte są trzepoczące banderki. Szkoda tylko, że entuzjazm kierowców przejawia się zazwyczaj w mijaniu nas z zawrotną prędkością, w niewielkiej odległości i przy wciśniętym „do dechy” klaksonie, który, wyjąc przeciągle, paraliżuje na moment nasze ciała i myśli. Nierzadkim obrazkiem są również powoli przejeżdżające auta z opuszczonymi szybami i kilkoma wycelowanymi w nas obiektywami aparatów bądź kamer telefonów komórkowych. Z otwartych okien samochodów słyszymy także wiele zagrzewających do walki komentarzy oraz widzimy wystawione w górę kciuki i dłonie składające się w oklaski.
Inna zabawa drogowa to akcja: „Kryj się – ciężarówka sunąca z naprzeciwka”. Polecam zwłaszcza tę akcję w wersji – ciężarówka na zjeździe. Ma się wtedy wrażenie, że kilkutonowy pocisk tylko delikatnie chybia celu, rażąc jednak niszczycielskim podmuchem i oślepiając na dłuższą chwilę tumanem pyłu. Innym razem znowu mija nas pikap z załadowanym wielbłądem, który na nasz widok ryczy z dezaprobatą.
Groźnie wzniesiony w górę odwłok skorpiona z kolcem jadowym jest zapowiedzią zbliżającego się niebezpieczeństwa. Nie ma się wtedy ochoty na żarty. Skorpion staje się agresywny tylko w swojej obronie. Tak jak pustynia, która ma wszelkie warunki ku temu, żeby pozbyć się nieproszonych gości. W starciu z motoryzacją nie mamy szans. Jedynym odwetem, jaki udało się nam do tej pory wykonać, była cudowna dwójkowa akcja z Dominikiem, kiedy to podczas diabelnie stromego 5-kilometrowego podjazdu na szczyt masywu Dżabal Nafusa, do miejscowości Nalut, wyprzedziliśmy załadowaną po burty ciężarówkę z przyczepą. Co więcej, wypracowanej przewagi nie oddaliśmy aż do szczytu!
Motyw drogi jest wszechobecny. Niczym w „On the Road” Jacka Kerouaca czy „Asfaltowym Saloonie” Waldemara Łysiaka. Jedziemy po betonowych lub asfaltowych drogach dobrej jakości. Dłuuuuugie podjazdy i dłuuuuugie zjazdy. Monotonię kilkukilometrowych prostych odcinków podkreślają równomiernie rozstawione słupy linii wysokiego napięcia i żółte przerywane linie dzielące pasy. Wstęga asfaltu ciągnie się aż po horyzont. Co jakiś czas pojawia się pomarańczowa budka telefoniczna. Obowiązkowo w wersji bez słuchawki. Mijamy trójkątne znaki drogowe z namalowanymi wielbłądami i z dużym napisem „Slow” (o dziwo – po angielsku). Szlak pustynny znaczą też anteny nadawcze sieci komórkowych, policyjne punkty kontrolne, zadziwiająco liczne i dobrze widoczne z drogi studnie wodne, po arabsku zwane „birami” (tylko czemu bezalkoholowymi?).
Im dalej na południe, tym jakość dróg się pogarsza. Znika pobocze, znikają namalowane na betonowej drodze linie. Na niektórych odcinkach drogi w przebudowie prowadzą szutrowymi objazdami, wtedy akcja: „Kryj się, ciężarówka na zjeździe!” osiąga swoje apogeum. Jedziemy na południe, olbrzymia Sahara coraz bliżej, kilometrów na liczniku przybywa, czujnie wpatrujemy się we wracające z pustyni orszaki land-roverów. U schyłku dnia słońce z prawej strony z każdą minutą obniża swój pułap, a nasze cienie z lewej stają się coraz większe i dłuższe.
Groźnie wzniesiony w górę odwłok skorpiona z kolcem jadowym jest zapowiedzią zbliżającego się niebezpieczeństwa. Nie ma się wtedy ochoty na żarty. Skorpion staje się agresywny tylko w swojej obronie. Tak jak pustynia, która ma wszelkie warunki ku temu, żeby pozbyć się nieproszonych gości. Liczymy, że zostaniemy zaakceptowani, tak jak zaakceptowany został Kazimierz Nowak. Pokornie i rozważnie ruszamy do Gadames – słynnego miasta, zwanego „Bramą Sahary”…
8-10 dzień wyprawy - 12 - 14 listopada 2009 - 320 km przez Hamadę w 3 dni
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.