Co z tego, że miska na dachu, skoro na każdym kanale mówią co innego. Nawet pogoda się nie zgadza. A proboszcz jak dąb (nie mylić z wagą i posturą). Trwa w tym samym miejscu, niezmiennej prawdy Bożej nauczając.
Przyzwyczajony do tego, że młodzież przechrzciła mnie na „xwuela”, długo nie potrafiłem zaakceptować formy oficjalnej, nadanej mi w obecnej parafii. Gęsiej skórki dostawałem i jeżyłem się, słysząc „proboszczu”. Wydawało mi się, że to stawia na jakimś piedestale i oddziela od problemów zwykłych ludzi. Zresztą nie tylko mnie tak się wydaje. Wielu moich wirtualnych rozmówców twierdzi, że nie powinienem wypowiadać się o normach i zasadach, bo nie znam życia, mieszkając w świecie sterylnym i odległym, gdzie nie docierają troski codzienności. Zapytałem kiedyś takiego czy wie, co to znaczy zdejmować w święta białą koszulę i grzebać w piecu centralnego ogrzewania. Skąd by miał wiedzieć on, mieszczuch, przyzwyczajony do centralnego ogrzewania, wypisujący skargi na forach, gdy pracownik spóźni się godzinę z odśnieżeniem chodnika przed jego domem. Ale nie o tym miało być.
Z czasem zacząłem odkrywać, że owe „proboszczu” wcale nie znaczy oddalenia i postawienia na piedestale. To raczej uznanie autorytetu przez kogoś, kto w tym zwariowanym świecie potrzebuje busoli, stałych punktów odniesienia, bez czego gubi się i traci orientację, drepcząc w miejscu. Co z tego, że miska na dachu, skoro na każdym kanale mówią co innego. Nawet pogoda się nie zgadza. A proboszcz jak dąb (nie mylić z wagą i posturą). Trwa w tym samym miejscu, niezmiennej prawdy Bożej nauczając. Tu przynajmniej – powiadają – co niedziela nie będą głosić czego innego, choć kazanie inne. Więc słuchają proboszcza, szukając tego, co stałe i niezmienne, mogące służyć za fundament.
Przekonałem się o tym wczoraj. Gdy wieczorem wracałem od chorej ze zdumieniem zauważyłem, że przed żadnym domem nie mrugają lampki, nie ma jeszcze ubranych choinek, nie straszy udający Mikołaja krasnal. (Podobno ma zejść z sań i jeździć na rowerze, bo to bardziej wychowawcze.) Czyli posłuchali. Ale broń Boże, żadnego zakazu nie było. Po prostu rzuciłem przed dwoma tygodniami hasło (nie tylko w parafii), że trzeba ocalić Adwent. W przestrzeni serca, ale i w tej zewnętrznej, ogarnianej wzrokiem i słuchem. By w pewnym momencie nie okazało się, że na nikogo nie czekamy. I że to najważniejsze przygotowanie dokonuje się nie na poziomie stołu, ale na poziomie serca. Niby oczywiste, wszyscy o tym wiemy. Ale dziecko prosi i cyk, kolęda z odtwarzacza leci, choinka nie tylko w sklepie ubrana. Bo przecież trzeba maluchowi radość sprawić. Trudno się potem dziwić, że w Wigilię od stołu ucieknie i do komputera poleci, bo przecież to wszystko już było, a tam gra nowa od dziadka zaprasza do zabawy. No właśnie, bez tego wymiaru czekania, pozostając na poziomie stołu to wszystko staje się już nawet nie magią. Po prostu zabawą. Więc prosiłem ich, żeby starali się ocalić Adwent. W wymiarze zewnętrznym udało się. Jak jest na poziomie serca wie Pan Bóg. Ja wiem tyle, że młyny Boże mielą powoli. Chleb z tej mąki za jakiś czas jeść będziemy. Jednego roku znikną krasnale i lampki, w następnym może wezmą do ręki książkę, znów zaczną żywoty świętych po domach wieczorami czytać, za jakiś czas sięgną po skarbiec liturgii Kościoła. Kto wie, czy za parę lat nie poproszą, by rekolekcje i spowiedź u początku Adwentu były, bo jak czuwać bez oliwy w lampie?
Ach, ten skarbiec. Wczoraj wieczorem jeszcze raz odkrywałem, ile w nim bogactw jest złożonych. Pewnie co wierniejsi nasi czytelnicy już zauważyli, że dziś (17 grudnia) nastąpił adwentowy przełom i liturgia wprowadziła nas w czas bezpośredniego przygotowania do świąt. (Proszę nie traktować tego tekstu jako autoreklamy naszych serwisów.) Bo jeden Adwent to jakby dwa, różniące się między sobą okresy liturgiczne. I właśnie w tym drugim jakby nas Kościół w drzwiach postawił, a my nadstawiamy uszu i słyszymy kroki Kogoś, kto zbliża się ku naszemu domostwu. O, idzie, szepczemy do pozostających we wnętrzu, nie wiedząc, że „O” zaczyna wielkie antyfony, towarzyszące nam przez siedem ostatnich dni. Jak się w nie człowiek zagłębi, odkrywając, że to one są drzwiami, w których stoimy nasłuchując, to okaże się, że wszystkie inne światełka to tylko blichtr, a najwykwintniejsze dania wigilijne w zestawieniu z pokarmem liturgii kiepską polewką wydawać się mogą.
Więc czytam, rozmyślam, trwam w zachwycie i mam taką cichą nadzieję, że oni również kiedyś przestaną latać po sklepach, przebierać w chińskich zabawkach i przysiądą przy kaloryferze, albo w ostatniej ławce kościoła, by rozmyślać, trwać w zachwycie i patrzeć w te drzwi już otwarte. A kiedyś przyjdą i powiedzą i powiedzą: proboszczu, co tam choinka przed domem. Przedsionek nieba w domu. Kto wie, może przez te otwarte drzwi wpadnie do przedsionka Anioł i wcale nie będzie to Magda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.