Święte racje są tym świętsze, im z większymi wiążą się interesami.
Jeszcze nie ucichły echa pierwszej, a już mamy kolejną, polską-izraelską dotyczącą historii aferę. Tym razem wywołały ją słowa premiera Morawieckiego, który odpowiadając na pytanie dziennikarza New York Timesa wyjaśnił, że nowe polskie przepisy nie penalizują mówienia o polskich sprawcach zbrodni przeciw Żydom. Wspomniał przy okazji, że wydawali ich nazistom także inni Żydzi. No i się zaczęło. Głos zabrał nawet premier Netanjahu, uznając tę wypowiedź za oburzającą i zarzucając naszemu premierowi że „mówił jak zwyczajny negacjonista Holocaustu”.
Jaka jest historyczna prawda wiadomo. Wiadomo też, jak wrażliwi są w tym temacie Żydzi. Nie mam zamiaru rozstrzygać, czy roztropnym było poruszanie tej kwestii w takiej sytuacji. Stało się, mleko się rozlało. Warto jednak zauważyć, nie wchodząc w dysputę na temat historii, że mamy tu do czynienia po obu stronach sporu z dość powszechnym mechanizmem upierania się przy świętych racjach, które nieuchronnie prowadzą do świętych wojen. A otrzeźwienie, jeśli w ogóle, to przychodzi dopiero wtedy, gdy kolosalne straty każą święte racje zastąpić rozsądnymi kompromisami.
Znalazłoby się i na naszym polskim podwórku parę dobrych przykładów takiego stawiania sprawy, ale tym razem myślę o pewnej „świętej wojnie” z dalekiego świata. O Syrii, gdzie sytuacja uległa ostatnio mocnemu zaognieniu. Na północy tego kraju Turcy zaatakowali wpieranych przez Amerykanów Kurdów, Grupa Wranglera - rosyjscy najemnicy walczący po stronie sił rządowych - została rozbita amerykańskimi bombardowaniami po tym, jak obecne w tym kraju i też wspierające Asada rosyjskie dowództwo wojskowe się do ich nie przyznało. A swoje jeszcze dorzucił Izrael rozpoczynając bombardowania po tym, jak wrogi dron wleciał na jego terytorium.
Sytuacje komplikuje fakt, że tu do walki nie stają dwa wrogie obozy. Tych obozów jest więcej. I sojusznik w jednym miejscu frontu. może być wrogiem w innym. Pół biedy, że trudno się tym połapać. Gorzej, że nikt nie przejmuje się zwykłymi mieszkańcami tego kraju. W imię walki o święte racje - co dla części stron konfliktu może i jest walką o przeżycie, ale dla innych tylko obserwowaną z daleka walką o interesy - poświęceni zostali zwykli, szarzy ludzie. Dziś nie wiadomo, jak ta dziwna wojna się skończy. Wiadomo już na pewno, że to owi zwykli ludzie są już teraz jej największymi przegranymi.
A od czego się zaczęło? Od wspierania demokracji. Konkretnie, od dostarczania broni rebeliantom podczas Arabskiej Wiosny. Chrześcijanie prosili, błagali, przekonywali, że na każdej wojnie najbardziej ucierpią oni, ale Zachód zapatrzony w święte racje i własne interesy był na ich wołania głuchy. Uzbrojeni dżihadyści chrześcijanom i innym mniejszościom religijnym wkrótce zgotowali krwawą łaźnie, ale to wywołało na Zachodzi najwyżej konsternację. Cóż, nie mordowano obywateli amerykańskich czy francuskich....
Tak, ślepe zapatrzenie we własne racje dość często prowadzi do wojenek i wojen. A kluczem do zrozumienia czemu za rację wylewa się morze krwi jest chyba to, o czym wspomniałem wyżej: święte racje są tym świętsze, im z większymi wiążą się interesami. Gdy patrzymy na najnowszy konflikt na linii Warszawa - Tel Awiw nie powinniśmy o tym zapominać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.