"Niestety wirus jest też w Ugandzie. Na razie ludzie mają co jeść, natomiast jeśli ta kwarantanna się przedłuży, nie wiadomo co się stanie. Nie trzeba być wielkim ekonomistą, żeby przewidzieć, że ten kryzys pchnie Ugandę kilka lat wstecz " - pisze z Ugandy, o. Adam Klag, franciszkanin posługujący na misji w Matudze, niedaleko stolicy Kampali.
Według oficjalnych rządowych informacji w kraju określanym Perłą Afryki, zarażone są już 53 osoby.
Mniej więcej dwa tygodnie temu, po stwierdzeniu pierwszego przypadku, rząd Ugandy podjął radykalne kroki środki obejmujące zamknięcie wszystkich szkół i uniwersytetów, kościołów, meczetów, zborów, sklepów, barów, restauracji, z wyjątkiem sklepów spożywczych i targowisk
Całkowicie wstrzymany został transport publiczny i prywatny, z wyjątkiem tych pojazdów, które dostarczają żywność, służb porządkowych i medycznych. Obowiązuje całkowity zakaz poruszania się w nocy, godzina policyjna została wprowadzona od 19:00 do 6:30 rano
Co oznacza to dla kraju?
"To znaczy, że z dnia na dzień pracę straciły miliony osób związanych z transportem, handlem i inną działalnością. To ludzie, którzy zarabiają ok. 10 zł dziennie, czyli ledwo wystarcza im na proste jedzenie dla siebie i rodziny. Na razie ludzie mają co jeść, natomiast jeśli ta kwarantanna się przedłuży, nie wiadomo co się stanie. Rząd, przez swoich ludzi, sołtysów, wójtów i innych dostarcza jedzenie najbardziej potrzebującym, tam, gdzie jest największe zaludnienie, a mieszkańcy nie mają pracy" - informuje misjonarz.
W kraju wyznaczone zostały rządowe szpitale, w których przygotowane są miejsca dla ewentualnych chorych.
"Nie jestem pewny, jak sprawnie one działają. Wiem, że w stolicy Ugandy, w Kampali działa jeden szpital, gdzie można się przebadać. Nie trzeba być wielkim ekonomistą, żeby przewidzieć, że ten kryzys pchnie Ugandę kilka lat wstecz i ciężko będzie wrócić przynajmniej do tego samego poziomu gospodarczego, jaki miała przed kryzysem" - ocenia o. Adam Klag.
W obecnej sytuacji, franciszkanie również nie mogą otwierać kościołów dla wiernych. Misjonarze dostarczają jednak pomoc potrzebującym.
"Kościół nie został zamknięty (ten z dużej litery), Kościół został posłany „Idźcie i głoście ewangelię”… w terenie" - pisze o. Adam. "W czasie Wielkiego Postu odwiedzaliśmy chorych z sakramentami. Przy takiej wizycie przynosimy też dla naszych parafian dary żywnościowe. Odwiedziliśmy w tym czasie około 200 rodzin. W Ugandzie większość osób nie ma rent i emerytur, więc życie ludzi chorych i starszych zależy od rodziny, w której przebywają".
Wobec wprowadzonej w kraju sytuacji powszechnego zakazu poruszania się samochodami, misjonarze dostali jednak od władz wojewódzkich pozwolenie na poruszanie się samochodem, który służy do obsługi szpitala, jaki prowadzą w Matudze, Wanda Health Center.
"W razie nagłej sytuacji, choroby, czy potrzeby innej pomocy jesteśmy gotowi do posługi. Zatem samochód klasztorny służy niemal jako karetka pogotowia. Jesteśmy w ciągłej gotowości obserwując i czekając na rozwój wydarzeń, bo nikt nie wie, co się stanie jutro" - pisze o. Adam.
O. Klag uwrażliwia zarazem, na fakt, iż "w Afryce bywają gorsze sytuacje niż sam koronawirus. Czasem przechodzi szarańcza – nawet teraz atakuje na północy Ugandy. Pojawia się też ebola, która zabija aż 70% zarażonych. Ebola pojawia się i po jakimś czasie znika. Jest też tyfus, bo woda jest brudna. 10% społeczeństwa ma wirusa HIV/Aids. Malaria jest tu czymś normalnym tak, jak grypa".
Polscy misjonarze w Ugandzie nie tracą nadziei.
"Wierzymy, że ten wirus też minie i że dzięki Bożej pomocy i międzyludzkiej solidarności uda się wszystko pokonać. Pewnie będziemy lepsi, bardziej czujni i wrażliwi na drugiego człowieka (...) Niech Jezus Zmartwychwstały ciągle nas podnosi z naszych upadków, chorób, bezsilności i daje nam swój pokój i życie".
Może też im niebawem zacząć brakować żołnierzy i rąk do pracy.
Spotkanie rozpocznie się mszą w miejscowym kościele, później - muzyczny wieczór.