- W czasie pandemii chodzi o oczyszczenie Kościoła „z nas samych” i o przywrócenie go Panu Jezusowi - mówi abp Grzegorz Ryś w rozmowie z KAI. Dodaje, że Pan Bóg już wyprowadza dobro ze zła, jakie nas otacza. I ważne jest, żebyśmy tego dobra nie przegapili, nie zmarnowali. Wyjaśnia, że „jako Kościół musimy wciąż stawiać sobie pytanie, na ile służymy ludziom dookoła”. Ostrzega, że gdybyśmy dzisiaj skoncentrowali się na wywalczeniu dla Kościoła rozmaitych praw czy przywilejów, byłoby to postępowanie wprost nieewangeliczne.
KAI: Jak to Ksiądz Arcybiskup rozumie?
- Jeśli ustępuję Bogu miejsca w Kościele, oznacza to, że Jego pytam najpierw, co na ten temat myśli i co podpowiada. Staram się odczytać Boży zamysł. Franciszek nazywa to „doświadczeniem suwerennej władzy Ducha Świętego w Kościele”.
KAI: Pandemia pokazuje, że Kościół może się obyć bez wielkich celebracji, bez tłumów, bez rewii mody na Pierwszej Komunii itp. Bez czego obyć się nie może?
- Nie chodzi o to, by wyzwolić się z doświadczenia wielkich celebracji, bo doświadczenie wspólnoty w Kościele jest niesłychanie ważne. O wiele ważniejsze jest to, co Kościół mówi od czasu adhortacji „Evangelii nuntiandi. O ewangelizacji w świecie współczesnym”. Paweł VI pisze tam, że ewangelizacja zawsze „jest spotkaniem osoby z osobą”. Jest to zapis, który ma prawie 50 lat. Można uczyć o nim studentów na zajęciach z teologii pastoralnej, a potem pracować tylko ze zbiorowością, bez zauważania konkretnej osoby. Tymczasem czas pandemii zmusza nas do pracy indywidualnej. I w ten sposób dochodzimy do pewnej równowagi. Dotąd główny nacisk kładliśmy na duszpasterstwo zbiorowe, zapominając o fundamencie, jakim jest „spotkanie osoby z osobą”. Chodzi o to, żeby w tych działaniach, które są wspólnotowe, nie stracić wrażliwości na potrzeby konkretnego człowieka. Nie stracić tego, co mówiła Matka Teresa z Kalkuty, że w danej chwili pomaga się jednemu człowiekowi, nawet jeśli mamy poczucie odpowiedzialność za miliony potrzebujących. Jest to także podstawowa zasada ewangelizacji.
KAI: Jak ją realizować, gdy kościoły w Polsce normalnie są pełne?
- Weźmy za przykład Pierwszą Komunię Świętą, której teraz tak jak dawniej nie można zorganizować. A w archidiecezji łódzkiej nie przenieśliśmy tak po prostu Pierwszych Komunii na jesień. Zachęciłem, żeby także teraz na poszczególne Msze św. w parafiach zapraszać do Pierwszej Komunii jedno dziecko z najbliższą rodziną (rodzice, chrzestni). Dla wszystkich będzie to wielkie przeżycie. Sam przez ostatni tydzień codziennie bierzmuję w swojej domowej kaplicy: zapraszam jednego kandydata czy kandydatkę - ze świadkiem, jedną osobą z rodziny; przychodzi też oczywiście proboszcz. Chodzi o to, byśmy zrozumieli, że nie adresujemy Ewangelii do grupy, tylko adresujemy zawsze do konkretnych osób. I czas epidemii w tym pomaga. Możemy tego doświadczyć w praktyce.
KAI: A jak można odnieść do czasu pandemii podstawowe hasło papieża Franciszka, o potrzebie „duszpasterskiego nawrócenia”?
- Duszpasterskie nawrócenie polega właśnie na tym, że jako Kościół przestajemy zajmować się sobą. A kiedy przestajemy się zajmować sobą, zauważamy wokół siebie ludzi, nawet tych, z którymi nie łączy nas doświadczenie wspólnej modlitwy. W tym właśnie czasie możemy z nimi „złapać” kontakt. Kiedy przyjrzymy się transmisjom Mszy w przestrzeni wirtualnej, zauważymy, że uczestniczą w nich często ci, którzy dawniej niekoniecznie pojawiali się w kościele. Pewna pani profesor socjologii powiedziała mi, że w transmisji z Mszy w katedrze w Niedzielę Palmową uczestniczyła liczba osób, która znacznie przekracza zwyczajową liczbę dominicantes w całej Łodzi. Byli to ludzie zgromadzeni przed 82 tys., telewizorów, a 15 tys. oglądało ja na kanale YouTube. Także kilka tysięcy za pośrednictwem kablowej telewizji TOYA. Przed pandemią tylu ludzi w Łodzi do kościoła nie chodziło. Mówię o tym dlatego, że pojawia się nowa możliwość dotarcia do ludzi, do których wcześniej nie docieraliśmy.
KAI: Ale trzeba do nich mówić nieco inaczej…
- Jeśli to zrozumiemy, będzie to jeden z dowodów nawrócenia pastoralnego.
KAI: A czy te pozytywne zmiany okażą się trwałe? Jako Polacy potrafimy się mobilizować i pokazywać piękną twarz w chwilach trudnych, np. po śmierci papieża czy po katastrofie smoleńskiej. A potem to jakoś pryskało?
- Doświadczenie epidemii jest niestety, ale też „stety” znacznie dłuższe. Jest więc szansa, aby niektóre postawy zapisały się w nas w sposób bardziej trwały. Podczas epidemii niczego nie rozstrzygnie się jednorazowym uniesieniem.
KAI: Polska od kilku lat jest totalnie podzielona, poziom nienawiści jest taki, jakiego nie było od dziesięcioleci. Czy doświadczenie pandemii może być punktem zwrotnym?
- Samo doświadczenie pandemii tego nie sprawi. Może to sprawić otwartość na to, co Pan Bóg czyni w tym czasie. Budzi nas do postawy solidarności i wzajemnej odpowiedzialności, wrażliwości na ludzkie potrzeby. Jeśli się temu poddamy, to być może przemiany te ugruntują się w nas.
Kilka lat temu w moim domu w Łodzi odbywały się dyskusje pod hasłem: „Co nas łączy jako Polaków?”. Przychodzili ludzie z różnych opcji, a słowem, które padało najczęściej, była „solidarność”. Jest to pojęcie tkwiące głęboko w każdym z nas i zapewne może być fundamentem jakiegoś porozumienia. Teraz mamy z tego praktyczne ćwiczenia. Zobaczymy, czy je zaliczymy...
KAI: Co znaczy być biskupem w czasie epidemii? Co ten czas zmienił w działaniu Księdza?
- Chociaż niemal wszystkie moje publiczne spotkania czy liturgie zostały odwołane, nie mam poczucia dezercji w zacisze mojego mieszkania.
Ten czas przeżywam w dwóch wymiarach. Po pierwsze czuję się zobowiązany, żeby diecezjan zaprosić do codziennej Eucharystii w moim domu. Dokąd będzie utrudniony dostęp do publicznej Eucharystii, to codziennie o 7.30 będzie transmisja z mojej domowej kaplicy. Całą katechezę koncentruję wokół odczytywania Słowa, jakie Bóg kieruje do nas w tym czasie. Staram się je „przełamywać” ze wszystkimi.
A drugi wymiar - to reagowanie na potrzeby. W Polsce autorytet Kościoła wciąż jest na tyle duży, że raz po raz zwracają się do nas ludzie różnych środowisk, zgłaszając potrzeby, a także propozycje pomocy. Widzimy, jak wiele możemy zrobić. Na przykład wspólnie z MOPS-em organizujemy codzienne dostawy posiłków dla seniorów, w co zaangażowane są łódzkie parafie. Najpierw poprzez proboszczów zrobiliśmy rozeznanie, gdzie są potrzebujący, a potem zebraliśmy do tego wolontariuszy. Teraz razem z pracownikami MOPS-u codziennie rozwożą oni obiady tym wszystkim seniorom, którzy się zgłosili.
KAI: Chętnych do pomocy nie brakuje?
- Jest ich mnóstwo. Zorganizowaliśmy też dużą zbiórkę pieniędzy na sprzęt medyczny dla łódzkich szpitali. W tej chwili jest to blisko 2 mln zł.
A w wolnym czasie - jaki pozostaje po tym wszystkim - rozpocząłem pisanie nowej książki.
KAI: Na jaki temat?
- Zobaczy Pan we wrześniu, wróciłem do uprawiania historii.
KAI: Ostatnie pytanie dotyczy troski o dobro wspólne na płaszczyźnie politycznej. Skoro Kościół - ze względu na możliwość zagrożenia dla zdrowia i życia - przyjął ograniczenia dotyczące liczby wiernych w świątyniach, to dlaczego nie zabiera głosu na temat wyborów prezydenckich, podczas których zagrożenie to może być o wiele większe?
- To, co już powiedział abp Stanisław Gądecki, jest właściwie wszystkim, co może na ten temat powiedzieć Kościół. Mogę więc powtórzyć za przewodniczącym naszej Konferencji Episkopatu, że wybory powinny zostać zorganizowane wtedy, kiedy nie będą grozić zdrowiu i życiu obywateli oraz gdy będzie im towarzyszyć gwarancja ich demokratycznego przeprowadzenia. To jest poziom dobra wspólnego i wynikających zeń ocen moralnych. Spór o to, czy ma to być w maju, czy w czerwcu, w tym roku czy za dwa lata, w takiej czy innej formie - jest już sporem z zakresu „realnej” polityki i w jej kategoriach byłaby interpretowana jakakolwiek nasza wypowiedź.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.