Jednym z najgorszych skutków obecności mediów społecznościowych (ale nie tylko) w naszym życiu jest proces zamykania nas w bańkach informacyjnych. Algorytmy i nasza potrzeba komfortu sprawiają, że tracimy kontakt z rzeczywistością.
Wydawać by się mogło, że nieograniczony dostęp do Internetu sprawi, że będziemy mieli znacznie szerszy niż w erze konwencjonalnych mediów dostęp do informacji. Szczególnie dostęp do informacji za sprawą mediów społecznościowych, w których sami redagujemy publikowane treści. Każdy posiadacz profilu na Facebooku, Instagramie, Youtubie czy Twitterze może przecież wrzucić w sieć własną relację z tego czy innego wydarzenia. I zamiast być zdanym na odgórny przekaz głównych stacji telewizyjnych, możemy dzięki kilku kliknięciom myszki dotrzeć do wielu różnych relacji. Jeszcze przed erą Internetu nierzadkie były poglądy, że powszechny dostęp do informacji przyczyni się do zwiększenia wiedzy i załagodzenia wielu konfliktów. A jednak wraz z upowszechnieniem surfowania w sieci obserwujemy równocześnie bardzo ostrą polaryzację ocen konkretnych wydarzeń. Co w takim razie poszło nie tak?
Personalizacja jak izolacja
Zjawisko jest skomplikowane, przyczyn wiele, ale część z nich możemy znaleźć w samych mechanizmach funkcjonowania wirtualnej rzeczywistości.
Gdy Internet stał się powszechny, skokowo wzrosła też ilość produkowanych informacji. Aby je publikować nie trzeba już było mieć środków koniecznych do wydrukowania i kolportażu treści. Każdy właściwie mógł założyć swoją stronę internetową i za niewielkie pieniądze ją utrzymać i tworzyć nowe treści. Pojawienie się mediów społecznościowych jeszcze bardziej uprościło ten mechanizm. Darmowe, intuicyjne konta z możliwością publikacji testów i multimediów właściwie w czasie rzeczywistym sprawiły, że znacznie osłabiła się pozycja konwencjonalnych mediów na rzecz blogerów, influencerów, którzy produkują materiały pod własną marką, bez związania z jakimikolwiek redakcjami. Gdy internetowi giganci zorientowali się, że ilość nowych informacji jest po prostu za duża, aby w tym gąszczu odnaleźć to, czego szukamy, utworzyli mechanizmy personalizacji treści. Personalizacji, czyli dopasowania treści do zainteresowań odbiorcy. M.in. wykorzystując pliki cookies czy historię odwiedzanych przez nas fanpage'ów serwują nam treści zbliżone do naszych oczekiwań. I tak, jeśli szukałeś na portalu sprzedażowy chwytów wspinaczkowych, to w okienkach reklamowych będą wyświetlały ci się pokrewne towary, a jeśli na Facebooku obserwujesz grupy motoryzacyjne, to najczęściej w sugerowanych stronach portal przedstawi ci inne strony o tematyce samochodowej. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mechanizm oparty na słynnych algorytmach Facebooka czy Google'a jest praktyczny. Nasza wirtualna przestrzeń nie jest zaśmiecana produktami, które nas nie interesują. Tyle tylko, że sieciowi potentaci poszli w swoim pomyśle dalej. W wielu przypadkach mechanizm personalizacji zastosowano również w zakresie wyświetlanej nam treści informacyjnej. Upraszczając - jeśli kilkukrotnie klikniesz określone treści (dotyczący np. gatunku muzyki, zainteresowań, ale również światopoglądu), algorytm zbuduje sobie określony obraz twoich zainteresowań i poglądów i będzie wyświetlał ci treści zgodne z tym obrazem. W efekcie będzie ci przedstawiany i proponowany tylko wyrywek rzeczywistości. Wygodna personalizacja stanie się faktyczną, informacyjną izolacją. Zostaniesz zamknięty w czymś, co specjaliści od komunikacji nazywają bańką informacyjną lub filtracyjną.
Każdy w swojej piaskownicy
Dlaczego portale przyjmują taką strategię działania? Z prostego powodu - aby jak najdłużej zatrzymać cię u siebie. Aby przykuć twoją uwagę do prezentowanych na własnych łamach treści. Przecież jeśli nie znajdziesz tam tego, co ci interesuje, z czym się zgadzasz i co porusza struny twoich emocji, to klikniesz znak "x" i opuścisz portal. W gruncie rzeczy jesteśmy jak dzieci - jeśli coś nam nie odpowiada, bierzemy zabawki i idziemy do swojej piaskownicy. Z informacjami jest dokładnie tak samo - nie lubimy czytać treści czy opinii, z którymi się nie zgadzamy lub są nie po naszej myśli. W sytuacji ogromnego wyboru treści po prostu rezygnujemy z odwiedzania stron, na których nie dość często znajdujemy to, co chcielibyśmy usłyszeć lub przeczytać. Twórcy portali jedynie odpowiadają na nasze oczekiwania. Podobnie zresztą stara się działać niemała część redakcji tradycyjnych (tworząc tzw media tożsamościowe), z tą różnicą, że w przypadku konwencjonalnych mediów zasadniczo nie jest niczym zaskakującym, że stacja czy tytuł "A" prezentuje poglądy raczej konserwatywne, a redakcja "B" prowadzi narrację lewicową.
Bywa i tak, że świadomie usuwamy ze swojej przestrzeni informacyjnej osoby o odmiennych poglądach. Niedawno zauważyłem na profilu znajomego o mocno lewicowym punkcie widzenia wpis, w którym opisywał sytuację, gdy został zablokowany przez swojego znajomego, bo w internetowym sporze nie poparł jego stanowiska. W czasie niedawnych protestów "Strajku Kobiet" widziałem u wielu protestujących znajomych wpisy, w których emocjonalnie wzywali swoich fejsbukowych znajomych, którzy nie popierają "Strajku", by sami usunęli się z ich fejsbukowej przestrzeni. Ale i wśród co bardziej krewkich konserwatystów bywają sytuacje, w których blokują lub usuwają znajomych, bo ci wrzucili na zdjęcie profilowe nakładkę z błyskawicą czy tęczową flagą.
Ostatecznie więc sami przyczyniamy się do sytuacji, w której zostajemy zamknięci w informacyjnych i poglądowych gettach. Kluczowe pytanie brzmi: czy jest w tym coś złego?
Komfortowa iluzja, niekomfortowa rzeczywistość
Na pierwszy rzut oka personalizacja treści oraz ograniczenie grona znajomych i obserwowanych stron tylko do takich, które podzielają naszą wizję świata wydaje się korzystne - przeglądając społecznościówki nie trafiamy na budzące nasz dyskomfort treści, nie denerwują nas koszmarne uproszczenia i stereotypy na temat naszej grupy poglądowej i nie tracimy czasu na niskich lotów spory w komentarzach, które w sieci mają nawet swoją nazwę nawiązującą do burzy i fekaliów. Jednorodny treściowo i poglądowo świat jest z pewnością bardziej komfortowy, mniej naraża nas na starcia, nie budzi niepokoju. Ma tylko jedną wadę - jest absolutnie nieprawdziwy. Każda poglądowa i informacyjna bańka, jest jak bajka. Spełnia w jakimś stopniu nasze oczekiwania względem świata, ale jest równocześnie fikcją, iluzją rzeczywistości. Ciągłe w niej przebywanie sprawia, że stopniowo zaczynamy wierzyć w czar, że świat naprawdę tak wygląda.
Cena komfortu jest wysoka. Niezależnie od tego czy jest to informacyjny komfort konserwatysty, lewicowca czy kogokolwiek innego. Ciągłe przebywanie w bańkach doprowadza ostatecznie do sytuacji, w której zaczynamy wierzyć, że większość księży to pedofile, a nic tak nie cieszy katolików jak satysfakcja z faktu, że kobiety muszą cierpieć, rodząc chore dzieci. Albo z drugiej strony - żyjemy w przekonaniu, że każdy homoseksualista marzy tylko o tym, by zdeprawować nasze dzieci podczas parady równości. Tymczasem rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana i nie wszystko jest czarno-białe. Rzeczywistość nie jest komfortowa, bo wymaga konfrontacji własnych przekonań i oczekiwań z przesłankami i argumentami, które nie pasują do naszej układanki. A nikt z nas tego nie lubi.
Dlaczego warto wyjść z bańki i jak to zrobić?
Jeśli dziś widzimy silną polaryzację społeczeństw (to się dzieje nie tylko w Polsce), obserwujemy, że dzielimy się na dwa plemiona, które toczą ze sobą bezwzględną wojnę oskarżając wzajemnie o wszystko co najgorsze, to jedną z przyczyn takiej sytuacji jest właśnie tkwienie w swoich bańkach. Nawet pobieżna obserwacja paru grup dyskusyjnych z prawej i lewej strony pozwala zauważyć jak bardzo wielu z nas jest zakotwiczonych w jednostronnej narracji. Jakakolwiek informacja tworząca wyłom w tej jednorodnej wizji świata sprawia, że tracimy grunt pod nogami. Zamiast więc zastanowić się nad kontrargumentem, przeanalizować taką wiadomość merytorycznie, często uciekamy do argumentu "ale co to za źródło? TVN/TVP/Wyborcza/Newsweek/DoRzeczy/GazetaPolska (niepotrzebne skreślić)?".
Możemy za nakręcanie takich napięć i podziałów obwiniać polityków. Oczywiście, wielu z nich w ten sposób stymuluje sobie poparcie swojego elektoratu. Ale to tylko jedna strona medalu. Na drugiej jest decyzja każdego i każdej z nas: wybór między informacyjnym komfortem, a próbą zrozumienia drugiego człowieka, który z jakiegoś powodu myśli inaczej niż ja. Być może wiele z jego argumentów będzie oderwanymi od rzeczywistości uproszczeniami. Ale jeśli usuniemy go ze swojego życiowego horyzontu, stracimy nie tylko szansę zrozumienia jego toku myślenia. Stracimy przede wszystkim szansę pokazania mu, że być może jest inaczej oraz szansę dostrzeżenia, że być może to my gdzieś popełniliśmy błąd.
Jak możemy wydostać się z bańki? Nie urywać z zasady znajomości (nawet internetowych) z tymi, z którymi się nie zgadzamy. Czytać chociaż jedno czy dwa źródła informacji z odległego nam bieguna poglądowego. Konfrontować i weryfikować informacje, by wychwytywać manipulacje czy fake newsy. I najważniejsze: starać się słuchać drugiego człowieka - tego nie zastąpią nam żadne internetowe personalizacje czy algorytmy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.