Górskie wędrówki i pielgrzymowanie drogami wiary. Jak uniknąć wirtualnych pułapek.
PRL większości z nas kojarzy się z kolejkami za jedzeniem i papierem toaletowym. Mało kto pamięta o trudnościach z dostępem do dóbr kultury. Co bardziej poczytne czasopisma i dobre lektury (z Pismem świętym włącznie) kupowało się spod lady. Gwarancją dostępności prasy była założona w kiosku teczka. Takową miał jeden z wikariuszy katedralnej parafii na dworcu PKP. A że obok niego przechodziłem dwa razy dziennie, idąc do i ze szkoły, zawarliśmy umowę. Ja będę przynosił mu Tygodnik Powszechny, on zafunduje mi jeden egzemplarz. Tym oto sposobem dołączyłem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych do elitarnego grona czytelników ukierunkowanego na życie chrześcijańskie pisma.
Kontakt z Tygodnikiem ukształtował czytelnicze maniery czy nawyki. Ot, choćby zaczynanie lektury od zamieszczanego zawsze na ostatniej stronie felietonu Kisiela, czyli Stefana Kisielewskiego. Na tyle wciągającej i kształtującej krytyczne myślenie, że gdy, już po jego śmierci, ukazały się w 1996 Dzienniki, odłożyłem wszystko na bok i przez kilka dni chłonąłem Kisielowe zapiski.
Czytelnicze nawyki pozostały. Dziś, gdy przychodzi nowy numer miesięcznika W drodze, zaczynam od księdza Grzegorza Strzelczyka i Pauliny Wilk. Stefan Szczepłek poprawi humor, a ojciec Ziółek przeniesie na daleką Syberię. Podobnie z kwartalnikiem Tatry. Najpierw felieton byłego naczelnego, Marka Grocholskiego, później Raptularz przewodnicki i Kronika TOPR.
Pan Marek, w najnowszym numerze, zastanawia się co znaczy słowo „naturalny”, dając odpowiedź nie dla wszystkich oczywistą. „Po pierwsze charakteryzuje środowisko (i wszelki ruch w jego obrębie) nienaznaczone ręką człowieka. Po drugie, ponieważ człowiek to też część natury, określa środowisko ukształtowane przez ludzi, ale w sposób rozważny, powściągliwy, w zgodzie z prawami natury i własną kulturową tradycją. Naturalne też będą wszelkie działania człowieka w tym duchu podejmowane”.
Kwintesencja dobrze rozumianej ekologii. Człowiek nie jest wrogiem natury ani ciałem w niej obcym. Jest jej częścią. Warto przypominać tę prawdę wszystkim, którzy chcieliby gdzieś, w zamarłym zakątku świata, stworzyć rezerwat dla ludzi, resztę zostawiając naturze bez człowieka.
Ale nie o tym. Od lektury felietonu przeszedłem do dłuższego nieco tekstu Tomasza Nodzyńskiego. Też o górach, ale górach lajków. Przy czym nie o same lajki chodziło, ale o perypetie ludzi kierujących się popularnymi filmikami i najczęściej przez nas używaną aplikacją mobilną. Ktoś utknął w skałach powyżej Kotła Mięguszowieckiego, odpadł na Kościelcu, znalazł się sto metrów poniżej grani w żlebie spadającym do Pańszczycy i kilka innych opowieści. Co łączy wszystkie przypadki. „Bohaterowie” tych historii po pierwsze nie mieli żadnego górskiego doświadczenia; dwa wyszli zafascynowani cieszącymi się dużą ilością lajków filmikami na YT. Korzystali z fragmentarycznych bądź co bądź opisów i kierowali się zasadą, która niejednego zaprowadziła na manowce: oni dali radę, to ja też tę trasę pokonam.
Tomasz Nodzyński wartości Internetu nie kwestionuje. Dzięki aplikacjom z krótszym niż kiedyś wyprzedzeniem poznamy prognozę pogody czy w sytuacji krytycznej wezwiemy pomoc. Gorzej z oszacowaniem długości trasy czy stopnia jej trudności. Pamiętam sytuację sprzed dwóch lat, gdy nad Jaworkami mąż pokazywał żonie (najwyraźniej opadła z sił) trasę na Wysoką w aplikacji i próbował ją zmobilizować tłumacząc, że już jest blisko. „Panie – zagadałem – na ekranie smartfonu to nawet z Warszawy do Paryża jest blisko”. Rozpromieniła się twarz żony…
Górami lajków kierują się nie tylko wędrujący po Tatrach. Także – niestety – pielgrzymujący drogami wiary. Nie jest ważne czy zamieszczone w mediach społecznościowych materiały mają wartość merytoryczną, są zgodne z wielowiekową nauką Kościoła, zakorzenione w Piśmie świętym, wreszcie logicznie skonstruowane. Im więcej w nich sensacji, pseudomistycyzmu, rzekomo nadprzyrodzonych wątków, tym większym cieszą się zainteresowaniem. Wytłumacz potem takim, że Matka Boża niezgodnych z Pismem świętym głupot nie plecie. Ich argumentem będą tysiące lajków pod filmem czy postem. O nieskuteczności logicznej argumentacji wiary przekonałem się przed kilkoma dniami. Gdy nawiązałem do jednego wątku rzekomego objawienia w odpowiedzi usłyszałem, że autorka postu nie jest winna mojej nieumiejętności czytania ze zrozumieniem.
Podobnie jak w wędrowaniu po górach, tak i na drogach wiary Internet jest wspaniałym narzędziem. Choćby publikowane w dziesiątkach serwisów i portali czytania mszalne, komentarze ojców Kościoła, dokumenty Stolicy Apostolskiej. To, do czego moje pokolenie za młodu nie miało dostępu. Ale chcąc iść dalej i głębiej musimy na pewne treści, zwłaszcza te najpopularniejsze, patrzeć jak doświadczony kierowca. Czyli kierować się zasadą ograniczonego zaufania. A najlepiej będzie – idąc śladem sugestii pana Tomasza – gdy sięgniemy po środki sprawdzone: mapy i przewodniki. Dla wspinających się po górach wiary to przede wszystkim Pismo święte i Katechizm Kościoła katolickiego. Nie krótkie filmiki niewiadomego pochodzenia, ale sprawdzone, rzetelne źródła i autorzy. One są gwarancją, że zdobędziemy potrzebne doświadczenie i nie utkniemy gdzieś w trudno dostępnym, eksponowanym terenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.