Fascynujące, jak różni ludzi ludzie patrząc na to samo widzą inaczej.
Osiemnasty dzień grudnia. „O Adonai!” - słyszymy dziś w Wielkiej Antyfonie Adwentowej. „O Adonai”, czyli „O Panie”. I dalej: „Wodzu domu Izraela, który na Synaju dałeś Prawo Mojżeszowi, przyjdź nas odkupić mocą Twojego ramienia”. Inne czasy, inny kontekst kulturowy, inne oczekiwania. Jeśli dziś na coś nadzwyczajnego ze strony Boga czekamy, to tylko na dzień, „w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione” (2P 3,10). Albo, jak czytamy w innych rękopisach, owe dzieła „znikną”, „spłoną”. Ech, przydałaby się też jednak jakaś mniejsza Boża interwencja. Ot, żeby, ze świstem czy bez, przeminęła ta tocząca się naszym kraju już od ponad dekady zimna domowa wojna. I by zapanował pokój. Nie cmentarny oczywiście, ale sprawiedliwy. Wiem, pełnej zgody nigdy nie będzie. Ale żeby przynajmniej doszło do radykalnej deeskalacji wrogich działań wynikających z politycznych sporów. Bo takiego natężenia nienawiści, pchającej do najbezczelniejszych kłamstw i prostackiej obłudy, to ja nawet z czasów demokracji ludowej nie pamiętam… Nie, nie uprawiam polityki. Tak ocenia dzisiejszy stan rzeczy moje chrześcijańskie sumienie. Milczeć oznaczałoby akceptować to panoszące się dziś zło....
Pełnej zgody nie będzie – napisałem. Niedawno miałem okazję przekonać się, jak to działa. Spotkałem pewnego znajomego. Znam go, prawda że powierzchownie, od wielu lat. I uważam za porządnego, Bożego człowieka. Wspomniałem o nim innemu znajomemu. I usłyszałem… „Wiesz jak on mnie potraktował?” Nie wiedziałem. No i tak teraz pytam samego siebie, czyja opinia o owym człowieku jest bliższa prawdy?
Nie zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Bywało już, że słyszałem coś złego o ludziach, o których – tak, znając powierzchownie – miałem i w sumie ciągle mam dobre mniemanie. Czy to tylko kwestia braku bliższego poznania? A może to oskarżający są zbyt surowi i nie zauważają całej złożoności spraw, w których czy to oni sami, czy ich znajomi, czy znajomi ich znajomych, zostali niby przez tego czy owego źle potraktowani? Albo, zwyczajnie, jest tak, że najlepsi miewają też gorsze dni?
Nie wiem. Pamiętając, że nasz Mistrz uczył, by nie sądzić, staram się nie ferować „skazujących” wyroków. Raczej poprzestaję na zanotowaniu (w głowie!) faktów. Jaki, kiedy i czy w ogóle wyłoni się z tego jakiś spójny obraz - dla mnie mniej istotne. Za to często w takich razach zastanawiam się jak mnie samego odbierają inni. Ile razy ktoś poczuł się skrzywdzony, choć nie miałem pojęcia, że kogoś krzywdzę. Ile razy ktoś poczuł się dotknięty, urażony, choć ktoś patrząc obiektywnie powiedziałby, że nie było ku temu powodów. Chyba nie da się przejść przez życie tak, żeby nigdy nikogo nie dotknąć. Stąd wielka rola tak mocno postulowanego w chrześcijaństwie przebaczenia. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny, związany z tym różnym postrzeganiem osób i spraw problem.
W naszej archidiecezji wakat. Mamy administratora, na biskupa diecezjalnego pewnie trochę poczekamy. Kto powinien nim zostać? Nie chodzi o personalia. Ale czy powinien to być „nasz” czy „spadochroniarz”? Sam jestem zwolennikiem tej pierwszej opcji. Bo „nasz” zna diecezję, zna zwyczaje, mniej więcej wie kto jest kim. I ufam, że jeśli jest Bożym człowiekiem, na pewno potrafi się wznieść ponad jakieś układy i układziki. Ze zdziwieniem jednak konstatuję, że wielu wolałoby kogoś z zewnątrz. „Nieuwikłanego w układy” – pada argument. Moim zdaniem kiepski. Bo, po pierwsze, zakłada, że faktycznie są jakieś wymagające rozbicia układy. Co nie musi być prawdą, przynajmniej nie do końca prawdą. Po drugie, „nieuwikłany” w czasie teraźniejszym nie znaczy przecież, że nieuwikłanym pozostanie. A kogo, jakie układy foruje takie „nowe rozdanie”? Pobożnych duszpasterzy? Świetnych organizatorów? Nie takich takich, którzy umiejętnie zadbają o autopromocję?
No i po trzecie – i tu kłania się to, o czym pisałem wcześniej – „lepszość” „biskupa z zewnątrz” nad „biskupem tubylcem” nie polega na tym, że faktycznie jest lepszy i świętszy, tylko na tym, że nie znając go, nie znamy też ułomności jego charakteru. I liczymy, że będzie lepszy od tych, których już znamy. A co, jeśli się przeliczymy? Och, jak ja kocham tę naszą polską naiwność, popierająca pierwszego z brzegu, byle nie tego, kto nam nadepnął na odcisk albo nas rozzłościł. Patrz casus Stana Tymińskiego z pierwszych wyborów prezydenckich....
No cóż, na szczęście nikogo tym swoim innym widzeniem spraw nie skrzywdzę, bo na to, kto zostanie naszym nowym arcybiskupem, nie mam najmniejszego wpływu. Tak jednak sobie myślę... Wiele lat temu nasz dawno już emerytowany arcybiskup Damian mówiąc o wybieraniu nowych biskupów, we właściwym sobie, żartobliwym tonie stwierdził, że „Duch święty nie ma z tym nic wspólnego”. Obrazoburcze? Myślę, że realistyczne. I tego się trzymam, choć mam nadzieję, że trochę może jednak tak. Tyle że pewnie inaczej niż może się nam wydawać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ratownicy w środę kontynuowali poszukiwania osób uwięzionych w ruinach domów.
Szacuje się, że na pokładzie było ponad 100 osób, w tym dzieci.
"Zawiera dużo błędów merytorycznych, historycznych i lingwistycznych, a nawet ortograficznych."
"Kiedy traci się dziecko, także w wyniku poronienia, ta żałoba jest tak trudna..."