Człowiek sam dla siebie bywa tajemnicą. I dobrze. Racjonalizowanie wszystkiego tylko spłyca.
Środa, 13 sierpnia. Można odetchnąć. Chwila przerwy w zalewie istotnych z punktu widzenia „dziś” informacji. Z punktu widzenia „dziś”, bo zapewne za parę lat wszystkie będą dla nas bez znaczenia... Ale dziś co tu komentować? Że premier i lider największej z rządzących krajem partii ma ludzi za kompletnych imbecyli licząc, że kupią tezę o 100 procentowej odpowiedzialności poprzedników za nieprawidłowości w rozdawaniu pieniędzy z KPO? Ha.... Odleciał czy jednak zna swoich wyborców? I wie, że znajdzie się wśród nich spora grupa takich, którzy mu przytakną?
No ale wakacje mamy. Odetchnijmy od takich tematów. Wprawdzie wielu musi pracować, ale są i tacy – widzę to po znacznie mniejszej ilości samochodów na mojej drodze do pracy – którzy odpoczywają, podróżują. Ja trochę też. I włócząc się trochę po górach obserwuję z uśmiechem nową modę: zdobywanie koron. Korony Gór Polski, Korony Beskidów, Tysięczników Ziemi Kłodzkiej i innych, podobnych. Nie, nie mam nic przeciwko, każdy chodzi po górach jak chce, ale uśmiecham się, bo...
To jednak trochę dziwne, gdy człowiek przez pół dnia spotyka na szlaku tylko paru ludzi – i to drwali czy rowerzystów z Czech – a nagle, w okolicy szczytu „korony”, robi się jak na spacerniaku. Piszę konkretnie o Rudawcu w Górach Bialskich (przyznaję rację tym, którzy twierdzą, że to po prostu część Gór Złotych czy, jak wolą Czesi, Rychlebskich, ale mniejsza o to). Parę godzin wcześniej wlazłem na pobliską Czernicę. Bliżej większych miejscowości. Szczyt z wieżą widokową. Pogoda niezła, dookolny widok. Pora niezbyt wczesna, koło 10. Prze-stałem (bo nie mogę napisać, że przesiedziałem) ze 40 minut, gapiąc się dookoła i ciesząc się, że często już wiem co widzę. Tam Śnieżnik, tam Sowie, tam o chyba Suche z Waligórą, a tu na pewno Pradziad. Nikogo prócz mnie... A Rudawiec? Cóż. Nie widać zeń nic. Ci, którzy zdobywają go od wschodu, od strony Bielic, pewnie nawet nie wiedzą, że niewiele dalej na zachód od wierzchołka jest miejsce, z którego widok jest już całkiem niezły. No ale nie wiedzą. Albo uznają, że nie warto. Szczyt zaliczony, stempelek przybity, zdjęcie zrobione, można schodzić. Może jeszcze będzie czas, by zszedłszy do Bielic zaliczyć drugi ze szczytów potrzebnych do „korony” – Kowadło w Górach Złotych. To blisko, z jakieś trzy kwadranse. Taki Smrek, najwyższy szczyt w tej okolicy (nominalnie w górach Bialskich), tyle że z najwyższym punktem znajdującym się kilkaset metrów od granicy, po stronie czeskiej? Z jakiej to "korony"? Nie no, po co, dlaczego?
Wcześniej, pod koniec maja byłem w innej okolicy. Na Pilsku – w Beskidzie Żywieckim, czy, jak wolą niektórzy, Wysokim. Do Korony Gór Polskich się nie zalicza, bo choć jest – pomijając Tatry – drugim co do wysokości szczytem polskich Karpat, wyższa w tym rejonie jest Babia Góra (też niemożebnie oblegana, ale nie tylko przez „koronowiczów”). Nie, nie mogę powiedzieć, że turystów na Pilsku niewielu. Wręcz przeciwnie. Tłoku wprawdzie nie było, ale jak na majowy środek tygodnia... W tym rejonie zadziwia mnie inna rzecz: wędrujący Głównym Szlakiem Beskidzkim. Właściwie chyba należałoby powiedzieć „zdobywający Główny Szlak Beskidzki”. Po niektórych – tych idących z Bieszczadów, z Wołosatego – nieraz widać, że mają za sobą długą wędrówkę. Nie, nie żeby byli brudni! Widać w ich twarzach wiatr, słońce, trochę zmęczenia... Czasem zagaduję. Nieraz podziwiając tempo, jakie sobie w tej wędrówce narzucili. Pytam czasem, czy będą wchodzić na Pilsko (albo weszli; zależy z której strony idą). Zazwyczaj spotykam się zakłopotanym zdziwieniem. Czytam w oczach: nie, a po co; przecież Główny Szlak Beskidzki omija jego kopułę szczytową przez Halę Miziową.... Przyznaję, trochę mnie to jednak dziwi. Że nie wchodzą na pobliską Romankę, którą GSM trawersuje, mogę jeszcze zrozumieć, ale Pilsko? Mam nadzieję, że na Tarnicę w Bieszczadach jednak wchodzą, choć Główny Szlak Beskidzki też ją omija, prowadzący tylko na przełęcz pod nią, z jakieś 10 minut od szczytu...
Po górach każdy może chodzić jak chce, nic mi do tego. Dziwię się, uśmiecham, ale szanuję. I zadaję sobie pytanie, po co właściwie ja po tych górach łaziłem i ciągle jeszcze jako tako łażę? Dawno nie chodzi mi, i chyba nigdy nie chodziło, o zdobywanie honornych szczytów. Nie bardzo już też o poznawanie (albo zaliczanie) nowego; już nie bardzo też identyfikuję się z Wysockim, gdy słyszę jak śpiewa, że „piękniejsze od gór mogą być tylko góry, w których jeszcze nie byłem”. Mnie od tych nowych, faktycznie nieraz pięknych, bardziej podobają się te, które znam od młodości; które odwiedzam ciągle na nowo i patrzę, jak z czasem subtelnie się zmieniają... Dlaczego więc? Może wspomnienia? Może zwyczajnie pociąga mnie droga? A może to jeszcze coś innego? Nie wiem. To coś, co jest we mnie, ale czego nie potrafię wytłumaczyć. Sobie, tym bardziej innym. Ale tak jest dobrze. Nie wszystko trzeba rozumieć. Takie tajemnice własnego serca otwierają oczy na nieskończoność... Tak, na Boga też...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Do rozmów dołączą przedstawiciele największych państw UE. Zabraknie tylko Polski.
W rozmowach w Waszyngtonie przyda się Zełenskiemu obecność życzyliwych mu ulubieńców Trumpa.
Amerykański przywódca ogłosił walkę z przestępczością w stolicy.