Byłem dziś w jednym z marketów budowlanych. Wisi tam informacja że sklep będzie otwarty w tygodniu o 3 godz. dłużej - do 22,00 a w sobotę do 24,00. Pytając z ciekawości pracownika usłyszałem jedynie przekleństwa na związki zawodowe i ... niestety kościół. " Teraz to w tygodniu dzieci już nie zobaczę" - powiedziała pani.
To jest teraz problem pracowników w sklepach. Jako dziadkowie opiekujemy się wnusią gdy jej rodzice są w pracy. Córka też mówiła że będzie musiała w pracy być dłużej w tygodniu dlatego że umowy o pracę są sprytnie spisane. Muszą po prostu wypracować ilość godzin z umowy a to oznacza średnio 3 godziny mniej czasu dla dziecka wliczając dojazd.
Mimo, że jestem młodą osobą, to pamiętam jeszcze czasy, kiedy w niedzielę sklepy były zamknięte i było to normalne. A w soboty były otwarte do 12.00. I małe prywatne i te trochę większe (marketów jeszcze wtedy w naszym mieście nie było). Każdy wiedział, że chlebek na niedzielę trzeba kupić w sobotę rano, a jeśli wieczorem brakło proszku do pieczenia do ciasta, to szło się pożyczyć do sąsiadów. Albo gdy w niedzielę pojawili się niezapowiedziani goście i brakło chleba - sąsiedzi zawsze użyczyli. Nikt nie musiał pracować w sklepie do 24.00, bo przecież mieliśmy i mamy 40 godzinny tydzień pracy (jeśli ktoś pracuje na etat). Pewno, że niektórzy z pracowników sklepów będą zawiedzeni zmianami - bo jeśli nie mają dzieci, rodzin, nie święcą niedzieli (np. są ateistami), to dla nich ten przepis będzie krzywdzący, bo za pracę w niedzielę mogli dostać dużo więcej pieniążków niż w tygodniu. Niestety nie da się zrobić tak, żeby każdy był zadowolony, bo różni ludzie mają różną wiarę, potrzeby i oczekiwania. Ja osobiście raczej nie odczuję tej zmiany w przepisach, bo nikt z mojej rodziny nie pracuje w handlu, a zakupów w niedzielę nie robimy, więc zauważymy jedynie pustki na parkingach jak w święta.