Kto chce porażać swą religią, ten osiąga efekt odwrotny - przeraża.
Czytając opinie publicysty L’Osservatore Romano nie mam wątpliwości że coś jest na rzeczy. Kultura katolicka, przynajmniej w jej części dotyczącej literatury, zeszła do defensywy. A szkoda. Bo ludzie – wbrew pozorom - ciągle czytają.
Właściwie i ja, i moi rodzice, mieliśmy szczęście. Pisząc to słowo nie mam na myśli cierpliwości i pracowitości mojej matki, bo ta jest oczywista. Mieliśmy szczęście, bo czasy ówczesne nie znały urzędnika, nazywanego dziś pracownikiem socjalnym.
Wstrząsy w Kościele katolickim w Polsce dopiero się zaczynają i wiele wskazuje na to, że będę przybierać na sile. Ale to nie znaczy, że musi on podzielić los Kościoła w Irlandii, Hiszpanii czy kanadyjskim Quebecu.
Dużo łatwiej pod hasłem umożliwiania kobietom rozwoju zajmować się parytetami. To idealny temat zastępczy.
„Nowe technologie zmieniają strukturę naszego myślenia, zainteresowań, pojmowanie rzeczywistości, a nawet samą ideę szczęścia”.
Wiara to sprawa indywidualnego wyboru. Dlaczego tak wielu Polaków uczestniczy w pielgrzymkach? Dlaczego tłumnie uczestniczą w religijnych uroczystościach?
Opinia publiczna nie może decydować o tym, co jest dobre a co złe. Może jedynie stwierdzić, że coś jej się podoba albo nie. A to nie to samo.
Wierzę w inteligencję naszych Czytelników. Dlatego nie piszę, o jaki margines chodzi. Mam również nadzieję, że nie rozmawiając o tak zwanych tematach aktualnych, będziemy mieli o czym rozmawiać.
Obowiązku sprzeciwu wobec zła nie należy mylić z chęcią protestu przeciwko niemu.