Przeciwnicy organizmów genetycznie modyfikowanych (GMO), w tym także celebryci, protestowali w niedzielę przed Pałacem Prezydenckim przeciwko uchwalonej niedawno przez Sejm ustawie o nasiennictwie.
"Nasza manifestacja ma na celu skłonienie pana prezydenta Komorowskiego do tego, aby zawetował ustawę o nasiennictwie" - powiedziała jej organizatorka Lena Huppert z koalicji "Polska wolna od GMO".
Żeby ustawa, uchwalona przez Sejm 9 listopada, trafiła do prezydenta, swoje stanowisku musi jeszcze wyrazić Senat. Według informacji zawartych na stronie internetowej izby, stanie się to na najbliższym posiedzeniu, zaplanowanym na czwartek i piątek.
"Nowe brzmienie ustawy, które zostało przegłosowane już w Sejmie, zostało pozbawione wszelkich zapisów na temat genetycznie modyfikowanych organizmów" - uzasadniała swój sprzeciw Huppert. "Najmocniejsze, najbogatsze kraje Europy mają u siebie zakazy genetycznie modyfikowanej żywności" - podkreśliła.
Jak informuje koalicja "Polska wolna od GMO", takie zakazy wprowadzono we Francji, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Włoszech, Luksemburgu, na Węgrzech, w Bułgarii i Grecji. Koalicja podkreśla też, że uwolnienie do środowiska roślin zmodyfikowanych to proces nieodwracalny, który doprowadzi do skażenia genetycznego upraw konwencjonalnych i ekologicznych.
Wśród ok. 150 osób, które w niedzielę zgromadziły się przed Pałacem Prezydenckim, byli także celebryci - m.in. piosenkarka Dorota "Doda" Rabczewska oraz tancerze Michał Piróg i Edyta Herbuś. "Jeżeli chcecie wyglądać jak +piękny i cudowny+ kraj USA, gdzie wszyscy są spuchnięci, grubi, mają galaretę zamiast mózgu, bardzo proszę jedzcie sobie GMO" - mówiła Doda, która na Krakowskim Przedmieściu pojawiła się w charakteryzacji oszpecającej pół twarzy. Tłumaczyła, że jedna połówka to GMO, a druga - ekologiczne jedzenie.
Na większości transparentów widniał napis: "GMO sieje zło. Ten podpis będzie nieodwracalny. Jeden podpis zmieni jadłospis wszystkich Polaków". Skandowano "GMO sieje zło". Zebrani przed Pałacem mogli się też podpisać pod apelem do prezydenta, by zawetował ustawę o nasiennictwie.
Sejm uchwalił ustawę o nasiennictwie głosami 230 posłów PO i PSL. Przeciw opowiedziało się 202 posłów z PiS, Ruchu Palikota, SLD i Solidarnej Polski. Wśród poprawek, które nie weszły do ustawy, znalazły się wnioski opozycji, m.in. zakazujące dopuszczania do obrotu i stosowania materiału siewnego modyfikowanego genetycznie.
B. wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak (PSL) zapewnił posłów, że ustawa umożliwia skuteczne zatrzymanie produktów z GMO. Argumentował, że przepisy europejskie nie pozwalają generalnie zabronić uprawy GMO, ale pozwalają - na podstawie badań - zablokować każdy szkodliwy przypadek. Z kolei przedstawiciele PO podkreślali, że zgodnie z ustawą rząd bez konsultacji z UE będzie mógł wydać rozporządzenie zakazujące uprawy GMO.
Jeszcze przed uchwaleniem ustawy koalicja "Polska Wolna od GMO" alarmowała, że część zapisów zawartych w projekcie została usunięta przez posłów. Chodziło o artykuły dotyczące GMO, które miały pozostać w mocy, m.in. przepis, w myśl którego odmian GMO nie wpisuje się do krajowego rejestru upraw.
Projekt uchwalonej w listopadzie ustawy o nasiennictwie skierował do Sejmu prezydent Komorowski. Stało się to w styczniu, ale Komorowski zapowiedział, że to zrobi już w sierpniu 2011 r., gdy zawetował poprzednią ustawę o nasiennictwie (był to jeden z dwóch dotychczas przypadków, gdy Komorowski skorzystał z prawa weta). Swą decyzję prezydent uzasadniał niezgodnością tamtej ustawy z prawem UE. Zawetowana ustawa nie regulowała sprawy upraw genetycznie modyfikowanych, ale też ich nie zakazywała. Określała natomiast tryb rejestracji i wytwarzania materiału siewnego odmian zarówno tradycyjnych, jak i transgenicznych. Celem prezydenckiego projektu było wdrożenie niezbędnych i niekontrowersyjnych przepisów ustawy zawetowanej w sierpniu 2011 r.
W ubiegłą środę Komisja Europejska wezwała oficjalnie Polskę do monitorowania upraw GMO. Chodzi o dostosowanie polskiego prawa do przepisów UE, które nakazują powiadamiać o miejscach upraw GMO organy krajowe.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.