Nie ustają krwawe walki między rebeliantami LURD (Liberyjczycy Zjednoczeni na rzecz Pojednania i Demokracji) a wojskami rządowymi prezydenta Charlesa Taylora w Liberii. Podczas ostrzału w nocy z 25 na 26 lipca protestanckiej Wielkiej Świątyni Ocalenia w centrum Monrowii, pociski z granatników zabiły siedem osób, a raniły 56, w tym 13 ciężko.
Przed walkami w mieście w kościele schroniło się 3 tys. osób. Od tygodnia kościół jest schronieniem dla wielu mieszkańców miasta. Prezydent Liberii, Charles Taylor, który przemawiał 26 lipca z okazji rocznicy założenia w 1847 r. Liberii przez wyzwolonych z niewolnictwa amerykańskich Murzynów, zapewnił, że dla powstrzymania dalszego rozlewu krwi gotów jest ustąpić z urzędu. Zapowiedział, że złoży swój urząd, jak tylko wylądują w Monorwii międzynarodowe siły pokojowe. Taylor określił liczbę śmiertelnych ofiar trwającego od ośmiu dni ataku rebeliantów na ponad 1 tys. osób. Ustąpienia Taylora, oskarżonego przed trybunałem międzynarodowym o zbrodnie wojenne, domagają się Stany Zjednoczone. Nie ma dotąd jasności, czy jest w planach Waszyngtonu, aby amerykańscy marines wysłani przez prezydenta George'a W. Busha lądowali w Liberii, czy też ich obecność u wybrzeży Liberii ma być jedynie wsparciem dla oddziałów pokojowych, których przysłanie zapowiedziały państwa Afryki Zachodniej. Mieszkańcy Monrowii, którzy niemal codziennie demonstrują przed ambasadą USA, czują się związani z Ameryką i uważają, że obowiązkiem potężnych Stanów Zjednoczonych aby pomogły "dawnym braciom" w przerwaniu wojny domowej, której motywem są w znacznej mierze rozgrywki plemienne i w której w ciągu prawie 14 lat zginęło około 200 tys. osób. Tymczasem z Lagos poinformowano, że w poniedziałek 28 lipca zapadnie decyzja o ewentualnym udziale wojsk nigeryjskich w afrykańskiej misji pokojowej dla Liberii. Katolicki arcybiskup Monrovii, Michel Francis, już przed tygodniem zaapelował do USA i Unii Europejskiej o ingerencję w Liberii, aby zapobiec dramatowi ludności cywilnej. Zwrócił uwagę, że często ofiarami bezcelowej wymiany ognia między rebeliantami a wojskami rządowymi pada ludność cywilna, w tym kobiety i dzieci. Często granaty spadają na katolickie ośrodki pomocy i szpitale. Również papież Jan Paweł II zaapelował do stron konfliktu w Liberii o złożenie broni i podjęcie rokowań. Po niedzielnej modlitwie Anioł Pański 27 lipca w Castel Gandolfo Papież z uznaniem mówił też o skoncentrowanej akcji wspólnoty międzynarodowej zmierzającej do opanowania konfliktu w Liberii. Ojciec Święty zapewnił o swojej solidarności z dotkniętymi cierpieniem "braćmi i siostrami w Afryce". Podkreślił, że obok postępów i pozytywnych inicjatyw pokojowych utrzymuje się tam "ogień morderczej przemocy". Dotyczy to zwłaszcza Liberii. - W obliczu doświadczeń ukochanego narodu nie przestajemy prosić wszystkich, którzy trzymają w rękach broń, aby ją złożyli, torując w ten sposób drogę dialogowi i skoncentrowanej akcji wspólnoty międzynarodowej, powiedział Jan Paweł II. Jak poinformował Michael Chea, jeden z duchownych Świątyni Ocalenia, 26 lipca łączna liczba zabitych wśród mieszkańców Monrowii, którzy schronili się w kościele, dwóch budynkach szkolnych i w sąsiedztwie jednego ze szpitali, wyniosła 23 osoby. Było też 30 rannych.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.