Słowacki Episkopat przeprowadza wewnętrzną lustrację. Ale Kościół wierzy tym, którzy do takiej współpracy się nie przyznają, i będzie ich chronił - informuje Gazeta Wyborcza.
Na Słowacji podobnie jak w Polsce ujawnienie akt współpracowników ŠtB (czyli czechosłowackiej SB) wywołało ogólnokrajową dyskusję. I choć do tej pory zostały ujawnione dane dotyczące zaledwie dwóch województw - koszyckiego i bańskobystrzyckiego (akta z Bratysławy zostaną ujawnione za kilka tygodni) - problemem zajmowali się nie tylko parlamentarzyści, ale i biskupi. Okazało się bowiem, że wśród tajnych współpracowników byli także księża. Chodzi o kilkudziesięciu duchownych, których nazwiska znalazły się w ujawnionych aktach. - W latach 70. i 80. dla ŠtB pracowali najczęściej starsi księża, z których większość dziś już nie żyje lub jest na emeryturze - wyjaśnia Martin Gavenda, rzecznik Konferencji Biskupów Słowacji. W ich imieniu Episkopat przeprosił Słowaków, a zachowanie donoszących księży uznał za "godne potępienia". - Niektórych mogły skusić możliwości rozwoju kariery - przyznaje Gavenda w rozmowie z "Gazetą". - Inni mieli na sumieniu np. wykroczenia drogowe i godzili się na współpracę w zamian za umorzenie sprawy. Słowaccy duchowni rzeczywiście mogli dzięki wsparciu bezpieki awansować. - W Czechosłowacji istniały bowiem dwa kościoły: oficjalny i podziemny - wyjaśnia Miachal Vašeeka, analityk z Instytutu Spraw Publicznych w Bratysławie. - W tym oficjalnym księża byli akceptowani odgórnie, co dla was w Polsce może być trudne do zrozumienia. W spisach agentów ujawnionych przez słowacki Instytut Pamięci Narodowej pojawiły się nazwiska księży piastujących wysokie stanowiska kościelne, m.in. trnawskiego arcybiskupa Jana Sokola czy głowy kościoła prawosławnego Nikolaja. Obydwaj twierdzą jednak, że z ŠtB nigdy nie współpracowali. - Arcybiskup Sokol jest rozczarowany informacjami o jego rzekomej współpracy z tajnymi służbami, a atak na niego biskupi odbierają jako atak na cały Kościół katolicki - mówi Gavenda. - Jeśli na liście są księża, którzy nie wiedzą, w jaki sposób dostali się do ewidencji ŠtB, i twierdzą, że niczego nie podpisywali, to należy im wierzyć. Słowacki IPN się broni. Michal Dzurjanin, rzecznik Instytutu, wyjaśnia, że materiały IPN są wiarygodne, bowiem zachowały się w takiej wersji, w jakiej opracowała je słowacka ŠtB. - Arcybiskup Sokol widnieje w spisach jako kandydat na współpracownika, a od połowy roku 1989 jako agent - twierdzi Dzurjanin. Vašeeka również wierzy w wiarygodność dokumentów IPN i nie wyklucza, że Kościół wiedział już wcześniej o ciemnej przeszłości niektórych duchownych: - Sokol nigdy nie został kardynałem, być może dlatego, że Kościół wiedział o jego działaniach i nie dopuścił do awansu, ale też nie wyciągnął tej sprawy na światło dzienne. Opublikowanie spisu księży współpracujących z ŠtB zachwieje zdaniem Vašeeki zaufaniem Słowaków do Kościoła. - W dzisiejszych czasach zmniejsza się liczba praktykujących wierzących na Słowacji, a ta historia tę sytuację jeszcze bardziej pogłębi - uważa Vašeeka. - Teolodzy, którzy pozostają poza hierarchią kościelną, już głośno żądają zmian w słowackim Kościele. Tymczasem biskupi, którzy mieli ustosunkować się do całej sytuacji i zbadać akta swych podwładnych, nie spieszą się. - Biskupi pojedynczo zapraszają na rozmowy tych, których nazwiska zostały opublikowane - tłumaczy Gavenda. - Po takim spotkaniu biskupi zdecydują, jak postąpić z daną osobą. Jednym z agentów okazał się Juraj Kamas, sekretarz i prawa ręka koszyckiego arcybiskupa Alojza Tkaea. Kamas do współpracy się przyznał, choć podkreśla, że nigdy nie donosił i nie szkodził Kościołowi. - Po przejrzeniu akt może zostać przesunięty do innej parafii - przypuszcza Gavenda. - Przecież z Kościoła go nie usuną. Szum wokół Kościoła wielu duchownych odbiera jako próbę odwrócenia uwagi wyborców od prawdziwych problemów. - W parlamencie zasiadają ci, którzy nie mają czystego sumienia. Nie chcemy, aby szli do więzienia, nie będziemy ich oskarżać, ale chcemy ich publicznego przyznania się do winy - postuluje Gavenda. Prawdziwa awantura wybuchnie zapewne jednak dopiero po opublikowaniu spisów współpracowników ŠtB z Bratysławy, których nazwiska mogą wstrząsnąć opinią publiczną.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.