Bydgoscy jezuici namawiają przyszłe matki, żeby zrezygnowały z aborcji. Zamieszczają w prasie ogłoszenia: "Brak miesiączki? Możemy pomóc".
I pomagają - płacą za wyprawki, organizują adopcję. Uratowali już dziesięcioro dzieci Dwa lata temu bogaty polonus z USA poszedł do spowiedzi. Dostał pokutę - miał skutecznie pomagać ciężarnym matkom. Zgłosił się do ojca Piotra Idziaka, jezuity z Bydgoszczy, opiekuna Diakonii Życia Duszpasterstwa Akademickiego "Arka". Dał pieniądze. Resztą zajął się zakonnik i młodzi ludzie z jego wspólnoty. Najpierw ojciec Idziak zawiesił ogłoszenie na tablicy przed kościołem: "Jeśli jesteś w stanie błogosławionym, jeśli jesteś w trudnej sytuacji, boisz się, czujesz trwogę - przyjdź, pomożemy Ci". - To nie zdało egzaminu, bo zaczęły się zgłaszać głównie ubogie rodziny wielodzietne - opowiada Katarzyna Wyczyńska z Arki. - Nie o to nam chodziło. Więc postanowiliśmy uciec się do fortelu. Arka zamieszcza ogłoszenie w lokalnych gazetach na terenie województwa kujawsko-pomorskiego: "Brak miesiączki? Możemy pomóc". I numer telefonu. Anonse drukowane są regularnie co środę i piątek w rubryce "Ginekolog", pomiędzy dziesiątkami podobnie brzmiących ofert ("Zabiegi ginekologiczne", "Nie masz okresu? Pomożemy bezzabiegowo" "Bezbolesne wywoływanie miesiączki" itp.). Wyczyńska: - Wiadomo, że w ogłoszeniach tego typu chodzi tylko o nakłonienie kobiety do aborcji. Ludzie z Arki przekonują się codziennie, jak potężne jest aborcyjne podziemie: - Bywają tygodnie, gdy odbieramy po dwa, trzy telefony dziennie. Kobiety zaczynają od pytania o aborcję. O miesiączkach nie ma ani słowa. - Jak je przekonujecie, żeby nie poszły na zabieg? - Każda rozmowa jest inna. Nazywamy rzeczy po imieniu. Aborcja to dla nas zabicie dziecka. Dla kobiet to słownictwo często jest szokiem. Od razu oponują: nie zabić, tylko wykonać zabieg. To już nam otwiera drogę do dalszej rozmowy. Staramy się mówić bez emocji, chłodno, nigdy nie jesteśmy nachalni. Uświadamiamy, że kobieta w tej sytuacji nie jest sama. Proponujemy konkretną pomoc materialną albo namawiamy do adopcji. Jakie są efekty? - Część kobiet natychmiast rzuca słuchawką. Nie wiemy, jaką podjęły decyzję, ale przyjmujemy, że nie wszystkie zabiły swoje dzieci. Jest też grupa pań, z którymi kontakt urywa się na jednej rozmowie. Twierdzą, że rezygnują z zabiegu, że udało nam się je przekonać do urodzenia. Trzecia grupa to kobiety, z którymi się spotykamy i w konkretny sposób im pomagamy, do czasu porodu i już po przyjściu dziecka na świat. Kupujemy wózek, pieluchy, jedzenie, soki czy wanienkę. W skrajnych przypadkach - dajemy pieniądze. Mamy też we wspólnocie położną, która opiekuje się kobietami. W ten sposób uratowałyśmy już dziesięcioro dzieci. To nasze maluchy, znamy je po imieniu, jesteśmy w stałym kontakcie z rodzicami. Tylko jedno z tej dziesiątki zostało adoptowane przez rodzinę zastępczą. Pozostałe wychowują rodzice albo same matki. Aleksandra Cichosz, psycholog współpracujący z Arką: - Ogłoszenia w prasie to świetny pomysł. Okazuje się to dużo bardziej skuteczne od pomocy instytucjonalnej, I tu wypada mi powiedzieć: niestety. Po pierwsze, działa element zaskoczenia. Kobieta nie spodziewa się, że w słuchawce usłyszy kogoś, kto chce jej pomóc i w dodatku chce porozmawiać o moralnych rozterkach. Jeżeli jest zdecydowana na aborcję, musi przeżywać wewnętrzny wstrząs. Po drugie, rozmawiając przez telefon, ma zapewnioną anonimowość. Są placówki oferujące pomoc paniom w ciąży, ale trzeba tam iść, zapisać się, wypełnić kartotekę. Wiele kobiet to przeraża i rezygnują. Arka ma pieniądze na swoją działalność nie tylko od skruszonego polonusa. O działalności wspólnoty, która unika rozgłosu, robi się w Bydgoszczy coraz głośniej. Ludzie przynoszą do jezuitów używane wózki, łóżeczka czy śpiworki. Te dary również rozdawane są potrzebującym.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.