Parafianie z Jarnołtówka murem stoją za swoim byłym proboszczem księdzem Zbigniewem P., którego Sąd Rejonowy w Prudniku skazał na półtora roku więzienia w zawieszeniu za rzekome molestowanie trzech nieletnich chłopców.
Bronią kapłana, ale też swojego dobrego imienia – przecież nie tolerowaliby przez dziesięć lat zboczeńca! Zbigniew P. objął małą parafię w Jarnołtówku w 1993 roku. Jedynak spod Korfantowa, z polsko-śląskiej rodziny, prawdziwy swojak – lekko po czterdziestce, energiczny, kontaktowy. Ludzie polubili go bardzo szybko. Za to, że wyremontował kościół i plebanię, organizował zbiórki darów dla biednych, z własnej kieszeni wspierał najuboższych parafian. A w roku wielkiej powodzi, gdy przez wieś przetoczył się wezbrany Złoty Potok, stawał na głowie, by zorganizować dary dla powodzian. Gdy miejscowe władze postanowiły zamknąć szkołę podstawową, namówił ludzi do powołania szkoły stowarzyszeniowej. – Nie mieliśmy wcześniej tak wspaniałego duszpasterza – mówią ludzie z przekonaniem. Ksiądz z Orderem Uśmiechu Za czasów księdza Zbyszka plebania tętniła życiem. Także za sprawą tłumów dzieciaków, które przyjeżdżały regularnie na kolonie. Bywały tu maluchy z domów dziecka z całego Śląska i z polskich wiosek na Ukrainie. O proboszczu pisały z wielką sympatią media, jako jeden z nielicznych opolskich kapłanów dostał nawet Order Uśmiechu. – Dzieci płakały, gdy musiały stąd wyjeżdżać – opowiadają zgodnie Janina Pławiak, Stefania Mordwa i Stanisława Diakowska, które przez lata gotowały kolonistom. – Garnęły się do księdza. Jego matka, choć staruszka, chodziła do lasu po jagody, bo życzyły sobie pierożków na obiad. Miały tu jak w raju. – Był za dobry, miał za wielkie serce. I za to został tak strasznie ukarany – wzdycha Janina Popyk, jedna z tych parafianek, które do dziś żałują, że nie zatrzymały księdza siłą. Romans z Beatką Wśród dzieci przyjeżdżających do Jarnołtówka na kolonie byli też wychowankowie Domu Dziecka w podopolskich Chmielowicach. Też wracali tu bardzo chętnie, kilku chłopaków przyjeżdżało nie tylko na kolonie, ale na weekendy. Jak często, nie wiadomo – jak stwierdziła potem prokuratura, dokumentacja wyjazdów była w placówce prowadzona bardzo niechlujnie. – Mali byli, ale już trochę łobuzy. Nasi chłopcy opowiadali, że popalają papierosy i nawet okradają księdza – wspominają dziś Adam Prościak i Bolesław Kawalec, których synowie byli u księdza B. ministrantami.
W Monrowii wylądowali uzbrojeni komandosi z Gwinei, żądając wydania zbiega.
Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...
Rodziny z Ukrainy mają dostęp do świadczeń rodzinnych np. 800 plus.