Od 350 lat franciszkanie opiekują się najważniejszym sanktuarium na Opolszczyźnie - przypomina NTO.
W historii dwukrotnie usuwano franciszkanów z Góry św. Anny. W 1810 roku wygnał ich stąd dekret sekularyzacyjny. Wrócili po blisko 50 latach, sprowadzeni przez biskupa wrocławskiego z Westfalii. Ponieważ okoliczna ludność mówiła wtedy po polsku, do klasztoru wstąpili dwaj dwujęzyczni księża diecezjalni - Atanazy Kleinwechter i Władysław Schneider, by zapewnić opiekę duszpasterską także po polsku. Kolejny raz musieli odejść w czasie kulturkampfu - w latach 1875-1887. Roboty nie zabraknie Wśród obecnie mieszkających na Górze św. Anny braci najdłużej pracuje br. Jacek. Przyjechał tu z klasztoru w Prudniku w 1957 roku. - Przekładano właśnie dach kościoła, a że byłem stolarzem, zostałem skierowany tu na dwa tygodnie do pomocy i tak zostałem do dziś, prawie 50 lat - mówi brat Jacek. Jest już emerytem, ale wciąż łatwiej go spotkać w roboczym kombinezonie niż w habicie. Przyznaje, że nie potrafiłby być bezrobotnym. Mówi, że na szczęście pracy w klasztorze nie braknie na pewno przez następne 350 lat. Obecnie robi nowy ozdobny klęcznik i ławkę dla nowożeńców zawierających na Górze św. Anny małżeństwa. Może w szczegółach opowiadać o kolejnych remontach bazyliki i klasztoru, w których uczestniczył. Z czasem odkrył w sobie nową pasję - rzeźbiarstwo. - Remontowaliśmy wnętrze bazyliki św. Anny - opowiada brat Jacek - okazało się, że trzeba uzupełnić braki przy jednym z bocznych ołtarzy. Spróbowałem wyrzeźbić małe liście akantu. Kilka pierwszych zepsułem, ale potem szło mi coraz lepiej. Dziś jest już wprawnym rzeźbiarzem. Anatomii uczył się z niemieckich podręczników dla artystów. Wykonał kilkanaście kopii figury św. Anny, między innymi dla papieża Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego. Jego rzeźby trafiły już nawet do kościołów w Japonii. Ojciec Albert należy na Górze św. Anny do młodszych zakonników. Zajmuje się młodzieżą. Do klasztoru wstąpił jako pasjonat muzyki. I nie przestał się nią zajmować jako zakonnik. Grę na trąbce z braku czasu zaniedbał, ale nadal chętnie gra na gitarze, nie tylko podczas młodzieżowych wyjazdów i rekolekcji, ale też dla przyjemności. W wolnym czasie słucha swoich ulubionych Pink Floydów. - Zakon nie jest miejscem, gdzie się zabija swoje zainteresowania. Staramy się je rozwijać - mówi o. Albert i zabiera się do planowania tras na wakacyjnym obozie młodzieżowym w Bieszczadach.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.