Prawosławni kapłani nie będą mogli spowiadać dzieci w szkołach. Grecja oddaliła się o krok od Kościoła prawosławnego, z którym związała się 142 lata temu na śmierć i życie - napisał Jacek Pawlicki w Gazecie Wyborczej.
- Dyskryminacja wyznawców innych religii nie kończy się nawet po śmierci - skarży się Dede Abdulhalim, muzułmanin z greckiej Tracji. Jest i tak w uprzywilejowanej sytuacji, bo tylko w Tracji lokalne władze zgadzają się na chowanie zmarłych wyznawców Allaha. - Muzułmanin nie ma szans na pochówek gdziekolwiek indziej w Grecji zgodnie ze swą wiarą - opowiada Dede. Dlatego też 25 tys. mieszkających w Atenach Greków wyznawców islamu musi wozić swych zmarłych aż 800 km do Tracji. Jeszcze gorzej jest z muzułmanami azylantami i imigrantami, których liczba sięga 150 tys. - Oni są biedni, a kogo nie stać na specjalny karawan, ten chowa swych bliskich tam, gdzie mieszka, udając, że to prawosławni - tłumaczy. Do niedawna zakazana była też kremacja zwłok jako niezgodna z nauką Cerkwi. W zeszłym roku parlament przyjął jednak poprawkę prawa, która pozwala na kremację tych, którym tego nie zabrania wyznawana religia. Cerkiew straszy Europą Zdaniem Anny Triandafyllidou z Helleńskiej Fundacji Polityki Europejskiej i Zagranicznej Kościół pilnuje swych przywilejów, bo boi się utracić swą pozycję i polityczne wpływy. A arcybiskup Chrystodulos ma wielkie ambicje. Dla utrzymania pozycji Kościoła gra więc na fobiach, uprzedzeniach i greckiej tradycji. A w kraju, gdzie w potocznym języku określenie "ty Turku" brzmi wciąż jak obelga, bardzo łatwo manipulować opinią publiczną, strasząc ją np. muzułmańskim zagrożeniem albo bezbożną Brukselą. Straszenie Brukselą nie jest trudne. UE, której fundamentem jest poszanowanie mniejszości, jest sojusznikiem greckich mniejszości religijnych. To dzięki presji Brukseli w kraju nasila się spór wokół neutralności światopoglądowej. Duchowieństwo to rozumie, dlatego hierarchowie nie ukrywają swego sceptycyzmu wobec integracji europejskiej i starają się wpoić go wiernym. - Grecy nie są za bardzo religijni, ale mają silne poczucie narodowe. Bardzo łatwo wzbudzić ich gniew, np. wmawiając, że Europa wydziera im grecką tradycję - opowiada Triandafyllidou. - Pożar może rozpalić nawet mała iskierka. Spór o religię w dowodzie O tym, jak łatwo prawosławni hierarchowie mogą rozniecić społeczny pożar, przekonał się sześć lat temu rząd poprzedniego premiera, socjalisty Kostasa Simitisa. Odpowiadając na popierane przez Brukselę apele greckich muzułmanów, katolików i żydów, Simitis chciał wykreślić z dowodów rubrykę określającą wyznanie religijne. Kościół uznał to za zagrożenie dla tożsamości narodowej Greków. Abp Chrystodulos zmobilizował wiernych do obrony "tradycyjnych wartości". Jego przesłanie dla zwolenników integracji brzmiało niemal jak wyzwanie: "Grecy są przede wszystkim prawosławnymi członkami Kościoła, dopiero później Europejczykami". Na ulicach Aten i Salonik zaczęły pojawiać się setki tysięcy manifestantów protestujących przeciw zmianom w dowodach. Chrystodulos wytoczył w końcu najcięższe działa. Pod sponsorowaną przez Cerkiew petycją w sprawie pozostawienia zapisów o wyznawanej religii podpisało się ponad 3 mln Greków, czyli 27 proc. wszystkich mieszkańców. Kościół domagał się referendum w sprawie dowodów, spodziewając się, że je wygra. Ówczesne sondaże mówiły, że 46 proc. Greków było przeciwnych zmianie dowodów, a 40 proc. popierało plany Simitisa. Rząd zagrał na czas i wygrał, bo sprawa w końcu przycichła. Cerkiew odniosła tylko moralne zwycięstwo. - Dziś mamy nowe dowody i nie ma w nich rubryki "religia" - mówi Triandafyllidou. Choć w Grecji coraz głośniej mówi się o rozdziale Kościoła od państwa, pozycja Cerkwi jest wciąż zbyt mocna, by zmienić konstytucję. Zdaniem Triandafyllidou zmiana jest nieuchronna, choć sam proces oddalania się państwa od Kościoła może zająć jeszcze nawet 10 lat. Za takim rozdziałem opowiada się coraz więcej Greków. Kiedy w zeszłym roku Kościołem prawosławnym wstrząsnęła seria skandali korupcyjnych, liczba zwolenników oddzielenia Kościoła wzrosła z 44,5 do 60 proc.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.