Rozrzutna miłość, ofiarne i bezwarunkowe spalanie się - tym charakteryzował się, zdaniem Benedykta XVI, pontyfikat Jana Pawła II. Papież mówił o tym podczas Mszy św. sprawowanej za spokój duszy swego poprzednika 2 kwietnia, w drugą rocznicę jego śmierci.
Oprócz bogatego znaczenia paschalnego, opowieść o uczcie w Betanii ma w sobie rozdzierające echo, pełne miłości i oddania; mieszankę radości i boleści: świątecznej radości z powodu wizyty Jezusa i Jego uczniów, z powodu zmartwychwstania Łazarza, ze zbliżającej się Paschy; głębokiej goryczy, jako że Pascha ta mogła być ostatnia, czego kazały się obawiać knowania Żydów, którzy chcieli śmierci Jezusa oraz pogróżki pod adresem samego Łazarza, którego planowano zgładzić. Jest w tej perykopie ewangelicznej pewien gest, który przykuwa naszą uwagę i który również dzisiaj w sposób szczególny przemawia do naszych serc: w pewnym momencie Maria z Betanii "wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła" (J 12, 3).To jeden z tych szczegółów życia Jezusa, które św. Jan zachował w pamięci w swoim sercu i które kryją w sobie niewyczerpany ładunek ekspresyjny. Mówi on o miłości do Chrystusa, miłości obfitej, hojnej, jak ów olejek "drogocenny", wylany na Jego stopy. Fakt, który w sposób znaczący rozgniewał Judasza Iskariotę: logika miłości starła się z logiką korzyści. Dla nas, zgromadzonych na modlitwie we wspomnienie mego czcigodnego Poprzednika, gest namaszczenia Marii z Betanii bogaty jest w echa i sugestie duchowe. Przywołuje świetliste świadectwo miłości Jana Pawła II do Chrystusa bez zastrzeżeń i bez oszczędzania. "Woń" jego miłości "napełnił cały dom" (J 12,3), czyli cały Kościół. Oczywiście skorzystaliśmy na tym my, którzy byliśmy mu bliscy, i dziękujemy za to Panu Bogu, ale cieszyć się mogli tym także ci, którzy znali go z daleka, ponieważ miłość Papieża Wojtyły do Chrystusa rozlała się, jak byśmy mogli powiedzieć, we wszystkich regionach świata, tak była mocna i intensywna. Czyż szacunek, poważanie i miłość, jaką wierzący i niewierzący wyrażali po jego śmierci nie są wymownym tego świadectwem? Św. Augustyn tak oto komentuje ten fragment Ewangelii Jana: "Dom wypełnił się wonią; to znaczy świat wypełnił się dobrą sławą. Dobra woń to dobra sława Za sprawą dobrych chrześcijan wysławiane jest imię Pańskie" (In Io. evang. tr. 50, 7). To prawda: intensywna i owocna posługa pasterska, a jeszcze bardziej kalwaria konania i spokojna śmierć naszego umiłowanego papieża pozwoliły ludziom naszych czasów poznać, że Jezus Chrystus prawdziwie był "całym" jego. Owocność tego świadectwo, jak o tym wiemy, zależy od Krzyża. W życiu Karola Wojtyły słowo "krzyż" nie było jedynie słowem. Już w dzieciństwie i młodości poznał on ból i śmierć. Jako kapłan i jako biskup, a przede wszystkim jako Papież, wziął bardzo poważnie ostatnie wezwanie Chrystusa zmartwychwstałego do Szymona Piotra na brzegu Jeziora Galilejskiego: "Pójdź za Mną... Ty pójdź za Mną" (zob. 21,19.22). Szczególnie przez powolny, ale nieubłagany postęp choroby, która stopniowo obnażała go z wszystkiego, jego istnienie stała się w całości ofiarą dla Chrystusa, żywą zapowiedzią Jego męki, w pełnej wiary nadziei na zmartwychwstanie.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.