Jan Grzebski z Działdowa, po dziewiętnastu latach życia niczym roślina, zaczął mówić, poruszać się i samodzielnie siedzieć. Wojciech Pstrągowski, mgr rehabilitacji jest zdania, że pacjent będzie chodził - poinformowała Gazeta Działdowska.
Dziewiętnaście lat temu Jan Grzebski był pracownikiem kolei. W trakcie podczepiania wagonów doznał silnego urazu głowy. Nieprzytomny trafił do szpitala. Przy okazji badań ujawniły się również zmiany nowotworowe mózgu. Mężczyzna został sparaliżowany. Nie chodził, nie mówił, zaczął tracić wzrok. - Nie chciałam wierzyć w to, co powiedzieli mi lekarze, że mąż już na zawsze będzie sparaliżowany - wspomina Gertruda Grzebska, żona. - Wędrowałam wraz z nim od szpitala do szpitala. Byliśmy w Ciechanowie, Olsztynie, Międzylesiu i w Warszawie na Banacha. Wszędzie mówiono mi, że on już długo nie pożyje i że w konsekwencji to pewnie będzie dla niego i lepsze. Nie traciłam wiary. Dostawałam szału, gdy ktoś w mojej obecności zaczynał mówić, że takich ludzi powinno poddawać się eutanazji, aby nie cierpieli. Ja wiedziałam swoje. Wierzyłam, że Janek jeszcze wyzdrowieje. - podkreśla ze wzruszeniem. Czas pokazał, że kobieta miała rację. Latem ubiegłego roku pan Jan zaczął tak się zachowywać, jakby chciał coś żonie powiedzieć. - Miałam wrażenie, że usiłuje mówić. Znajoma pielęgniarka doradziła mi abym skonsultowała to z lekarzem. Wiosną tego roku Janek trafił na oddział paliatywny w Działdowie. Ordynator był zdania, że można spróbować skierować go na rehabilitację. Tak trafił do mgr Pstrągowskiego. I zdarzył się cud - pani Gertruda uśmiecha się przez łzy radości. - Zapoznawszy się z przebiegiem choroby pacjenta i wiedząc, że próbował się porozumiewać, uznałem, że być może ten człowiek ma szansę powrócić do normalnego życia, do funkcjonowania w społeczeństwie - mówi rzeczowo Wojciech Pstrągowski, mgr rehabilitacji. - Rozpoczynając ćwiczenia wiedziałem, że trzeba będzie nad nim długo pracować, ale czułem, że jest w tym człowieku ogromna wola życia. Dziś, po dwóch miesiącach stosowania najrozmaitszych metod rehabilitacji, pacjent mówi, potrafi samodzielnie poruszać stopami, trzymać w rękach niezbyt ciężkie przedmioty, samodzielnie siedzieć a nawet stać. Odzyskał czucie w kończynach. Przed nami jeszcze kilka miesięcy ciężkiej pracy, ale wszystko wskazuje na to, że pacjent będzie potrafił sam sobie radzić. Ponieważ pan Jan może dziś samodzielnie siedzieć w wózku inwalidzkim, żona zdecydowała się zabrać go do sklepu a minionej niedzieli do kościoła. - Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem - mówi pan Grzebski ze zdumieniem. - Pamiętałam, że na półkach sklepowych był tylko ocet, że wszystkiego brakowało. A tu aż oczy bolały od patrzenia. Wszystkiego pełno o czym tylko człowiek pomyśli. I ludzie jakby bardziej kolorowi. Ja pamiętam jeszcze komunizm. Twarde czasy. A teraz dowiaduję się, że mamy rządy prawicowe. Wszystko inaczej. Myśleli, że ja umrę, ale ja się na tamten świat jeszcze nie wybieram. - Tak - potakuje żona. - Przez tyle lat leżał i patrzył tylko w sufit albo na kawałek nieba za oknem. Bałam się, że własną śliną się udławi, a teraz śmieje się i mówi. Wczoraj w kościele po mszy biskup podszedł do nas i osobiście pobłogosławił Janka, a znajomi przychodzili i witali się z nim po tylu latach i rozmawiał z nimi. A lekarze kiedyś twierdzili, że nie przeżyje roku, że nie doczeka wnucząt. Doczekał. Ma ich dziś kilkanaścioro i może z nimi rozmawiać, śmiać się... - Nie wierzyłem, że Janek wróci do zdrowia - powiedział Kazimierz Roguszczak, kolega Jana Brzewskiego. - Czasem zaglądałem do nich, ale zdawało się, że on niczego nie rozumie. - To jest najgorsze - mówi pan Janek. - Nie mogłem się ruszać, ale miałem świadomość wszystkiego co działo się wokół mnie. Słyszałem rozmowy lekarzy, którzy mówili, że nie przeżyję. A ja naprawdę, naprawdę chciałem żyć... Anna B. Czuraj-Struzik (Gazeta Działdowska)
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.