Po 1989 roku chyba nieco zabrakło nam wysiłku duszpasterskiego, rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie i mam wrażenie, że trudno nam się z niej podnieść - taką diagnozę sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce postawił w rozmowie z Gazetą Wyborczą ks. Grzegorz Strzelczyk.
- Przeciwnie. Tam, gdzie idee soboru są żywe i sensownie realizowane, sytuacja nie jest zła. Kościoły pustoszeją w tych miejscach, gdzie nie ma aktywnego duszpasterstwa, ruchów ewangelizacyjnych, bliskiej współpracy duchownych ze świeckimi, języka pozwalającego na łączenie wiary z codziennością. Problem w tym, że przez lata całe duszpasterstwo kręciło się samo, napędzane sprzeciwem wobec komunizmu. Kościoły zapełniały się bez większego nakładu pracy (intelektualnej zwłaszcza) ze strony duchownych. Po 1989 roku chyba nieco zabrakło nam wysiłku duszpasterskiego, rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie i mam wrażenie, że trudno nam się z niej podnieść. Problemy z powołaniami są pochodną słabnięcia wspólnot - ich nie da się wywołać doraźnymi trikami duszpasterskimi. Dojrzałe wspólnoty wydają dojrzałe powołania. Słabe wspólnoty - nieraz żadnych. - Czy to oznacza, że mamy kryzys w nowych ruchach ewangelizacyjnych - charyzmatycznym, neokatechumenacie? Jest ich za mało, są zbyt pasywne? - Ruchy to tylko jeden wycinek życia Kościoła, zresztą w istocie nierozerwalnie związany z tzw. tradycyjnym duszpasterstwem. Obecne pełzające osłabienie, jako że wiąże się z przemianami kulturowymi, rozlewa się szeroko. W ramach ruchów nieco łatwiej na nie reagować, bo ludzie w nich uczestniczący są zwykle bardziej świadomi własnej chrześcijańskiej tożsamości. Jednak ruchy nie rozwiążą problemu. Ks. Strzelczyk wskazał drogi wyjścia z obecnej sytuacji: - Najważniejsze - nie obrażać się na rzeczywistość. Jest, jak jest, i marudzenie nic nie da. Trzeba zintensyfikować pracę z dorosłymi i z młodzieżą, tak by wspólnoty parafialne były żywsze. Podnieść jakość głoszonych homilii, dbać o piękną liturgię, poważnie i taktownie traktować ludzi w konfesjonale i kancelarii parafialnej. W sumie nic szczególnego, ale nieraz to właśnie potknięcia w tej szarej posłudze są najbardziej toksyczne. No i też chyba warto przestać myśleć, że księdzem może zostać tylko młody człowiek zaraz po maturze. Powołanie może przyjść również np. w wieku 40 lat. Warto przemyśleć możliwość formowania takich mężczyzn niekoniecznie w seminariach pełnych chłopaków młodszych o kilkanaście lat. I wreszcie sama formacja seminaryjna, która niewiele zmieniała się przez dziesięciolecia, domaga się poważnej refleksji (która zresztą już w wielu środowiskach została podjęta). - Co trzeba najszybciej zmienić w seminariach?
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.